Od paru tygodni była coraz częstszym gościem w tej kawiarni.
Odkryła ją zupełnie przypadkiem, gdy któregoś dnia wracając ze szpitala,
musiała ukryć się przed deszczem. Polubiła ten lokal za jego zalety:
stoliki ukryte jedne przed drugimi w oddzielnych lożach;
po drodze ze szpitala do domu, a także — co było dla Ewy istotne — znikoma możliwość spotkania kogoś z biura.
Obawiała się tego nie bezpodstawnie.
Nie chciała się nawet sama przed sobą do tego przyznać, ale za każdym razem wychodząc stąd, była mniej lub bardziej pijana.
Przed wypadkiem, piła bardzo okazjonalnie. Czy to jeszcze podczas małżeństwa, czy też później, zadowalała się lampką wina do obiadu, nic więcej.
Nawet podczas biznesowych spotkań z kontrahentami piła sok, czy kolę,
bez względu na to, czy prowadziła czy też nie. Ale owego pierwszego popołudnia, gdy przemoczona zamówiła mały koniak, stwierdziła, że przyniósł jej ulgę.
Chwilową, co prawda, ale jednak.
Gdy wypiła, czuła się otępiała i myśli — a ostatnio miała tylko ciężkie,
ponure myśli — dawały jej spokój. A ona tak bardzo tego spokoju potrzebowała.
Dziś była jeszcze bardziej przybita. Nawet nie chciała chwili spokoju,
chciała spokoju na zawsze. Rano, gdy przyszła z bolącą głową do biura, przypomniała sobie, że zapomniała przygotować jeden z bezliku raportów,
jeden z tych „na wczoraj”. Po godzinie szef poprosił ją na chwilę do siebie
i układając słowa możliwie łagodnie, ale nie zostawiając jej miejsca na domysły, stwierdził, że on rozumie jej osobiste kłopoty, że zdaje sobie sprawę,
i szereg innych oklepanych banałów, ale że „wie pani, business is business,
pani Ewo” i że nie ma ludzi niezastąpionych; innymi słowy, że jak tak dalej pójdzie, wywali ją z roboty.
Wypiła koniak jednym haustem.
Poprzednie już działały: czuła się jak wypchana watą,
a wzrok kołysał się niespiesznie po wzorkach na obiciu kanapy przed nią. Zamówiła kolejny. Z loży obok znowu dobiegł ją dźwięk jakby ktoś uderzał czymś twardym w kawałek masywnego szkła. Nie wiedzieć czemu irytowało ją to.
Wyleci z pracy, jak nic. Wiedziała o tym, bo nie była w stanie pokonać trosk,
które ją zdominowały. Do najbłahszego problemu, który niedawno załatwiała jednym telefonem, teraz przymierzała się godzinami. Nie była w stanie tego opanować. I jeszcze od nikogo nie mogła oczekiwać pomocy.
Marek pewnie nawet nie wie o wypadku Tomka. Ostatnim razem przysłał dwa lata temu, przed świętami, sto koron w liście. Ewa odczuła to jak policzek.
W pracy, trzy kontrakty przydzielili jej zastępcy, który nigdy nie krył do niej niechęci. Wiedziała, że sfinalizowałaby je tak samo — jeśli nie lepiej — jak on, ale stało się. Chodzi po biurze dumny jak paw i opowiada wszystkim,
że szef wreszcie postępuje właściwie.
— Skurwysyn — mruknęła, nawet nie wiedząc kogo właściwie ma na myśli:
Marka, czy swojego dupkowatego zastępcę.
Upiła łyczek i popatrzyła szklanymi oczami na parę, która przeszła obok niej, zbierając się do wyjścia. Ciekawe, czy też byś się tak śmiała, jakbyś była na moim miejscu, rzuciła w myślach pod adresem szykownej, ciemnowłosej dziewczyny w towarzystwie szczupłego mężczyzny o poważnych oczach,
z włosami związanymi w kucyk.
Miała wrażenie, że widziała go, gdy szukali razem z Tomkiem jakiejś książki. Tomek uwielbiał przeglądać tytuły w księgarni „z psem”, jak sam ją nazywał.
Facet spojrzał przenikliwym wzrokiem i poszedł dalej.
A popołudniowa wizyta w szpitalu dobiła ją doszczętnie.
I co ona teraz zrobi? Słuchała Zabrodzkiego i nie wierzyła w to, co słyszy! Odpuścili sobie. Cała ta gadanina o fizjologii mózgu, cały sztafaż maskujący bezradność lekarzy, wszystko co było osią działań Ewy od dnia wypadku — wszystko dziś zakręciło się i rozsypało.
Naukowo i bezdusznie łagodnie powiedzieli jej, że Tomek będzie już do końca tylko żywą rośliną. Że mózg, który tak długi czas nie pracował, nie zacznie funkcjonować na nowo.
Ewie łzy popłynęły po twarzy. Po co teraz ma chodzić po świecie? Po co?
Może lepiej po prostu się wyłączyć?
Rozpacz nie dała się zagłuszyć alkoholem.
— Dobry wieczór.
Głos wyrwał ją z odrętwienia tak nagle, że wzdrygnęła się gwałtownie.
Kieliszek, który przed chwilą odstawiła na brzeg stolika, wywrócił się wylewając cały pozostały koniak na spódnicę.
— Pozwoli pani? — powiedział, wskazując ręką na ławę po drugiej stronie stołu.
Nie czekając na jej reakcję usiadł. Pytanie było czystą formalnością.
Mężczyzna usiadł tu, bo chciał tu usiąść. Przynajmniej tak to odebrała Ewa.
Jej niespodziewany gość usadowił się, wyciągnął rękę i podniósł kieliszek, stawiając go w bezpiecznej odległości od krawędzi stołu.
— Wcale nie pozwoliłam tu panu usiąść — powiedziała Ewa tonem,
który miał być stanowczy i zniechęcający. Nie zrobiło to jednak na nieznajomym najmniejszego wrażenia. Podniósł głowę i szukał wzrokiem kelnerki.
— Nie pozwoliłam ci tu usiąść i wcale nie jest mi źle! — Ewa nieświadomie przeszła na „ty”. — Może myślisz sobie, że jak o…odrobinę wypiłam,
to zaraz pójdę z tobą do łóżka? Wszyscy myślicie tak samo!
Dlaczego żadnego z was nie ma jak potrzebuję? A może akurat mam ochotę posiedzieć trochę sama, co? — Głos chwiał się jej i był już mocno bełkotliwy.
Kelnerka podeszła do stolika wpół tyrady.
— Słucham pana?
— Poproszę duże piwo. Aha, i szklankę wody — wskazał porozumiewawczo wzrokiem na Ewę.
— Nieprawda, dla mnie jeszcze jeden koniak! — sprzeciwiła się Ewa.
— I szklankę niegazowanej, zimnej, wody mineralnej dla tej pani — powtórzył mężczyzna patrząc Ewie prosto w oczy, powoli akcentując poszczególne wyrazy.
Kelnerka odeszła.
— A w ogóle to kto cię prosił, żebyś się tak o mnie troszczył, co?
Jak będę chciała to będę dalej piła.
A w ogóle to skąd się tu wziąłeś i kim ty jesteś?
— Wcale nie ma pani ochoty siedzieć tu sama.
W ogóle nie ma ochoty być pani sama. I doskonale o tym wie.
Tak samo, jak wie pani, że nie powinna popijać.
Ewa wtrąciła się wpół kwestii.
— Też coś, znalazł się. Jesteś z Armii Zbawienia, czy jak? — zaśmiała się sarkastycznie.
— Tam gdzie jest armia, nie ma zbawienia — uciął nieznajomy, zapalając papierosa.
Kelnerka postawiła kufel przed mężczyzną, szklankę wody przed Ewą i odeszła.
— A swoją drogą, żebym chciał pójść z panią teraz do łóżka, musiałbym być chyba równie pijany jak pani. Dobrze, że nie może pani się sama zobaczyć.
Zapewniam, że nie jest to miły widok.
Ewę zatkało. Od lat słyszała tylko komplementy i takie postawienie sprawy wprawiło ją w osłupienie. Nagle dotarło do niej. Jest już stara! Stara i brzydka! Nawet nieznany facet z knajpy nie chce się z nią przespać! Teraz będzie już zawsze sama. Tomek odszedł. Marek odszedł. Oni wszyscy odchodzą.
Niespodziewanie poczuła się strasznie zmęczona. Rozpłakała się.
Łzy znowu popłynęły po naruszonym makijażu rozmazując go jeszcze bardziej. Ten facet miał rację, kimkolwiek by nie był.
Wcale nie chciała siedzieć sama. Ani tu, ani gdzie indziej. Ale będzie musiała.
W sekundę znikła gdzieś jej buńczuczność.
Jednocześnie chciała iść do domu i nie miała odwagi, żeby to zrobić.
Tym bardziej dziś. Drzwi do pokoju Tomka zamknęła już dobrych kilka dni temu.
Nie miała siły wejść tam i patrzeć na zeszyty rozłożone do odrabiania lekcji,
na ubrania rozrzucone na krześle… Wszystko wyglądało dokładnie tak,
jak zostawili wychodząc na ten przeklęty spacer.
Strasznie chciała, żeby teraz ją ktoś przytulił. Tak, jak małą dziewczynkę.
Pogładził po włosach i powiedział, że wszystko będzie dobrze.
Ale nie będzie. Doktor Zabrodzki starał się, co prawda jak mógł, aby przekazać jej prawdę możliwie bezboleśnie, ale ta prawda nie zostawiała miejsca na nadzieję.
Nie pamiętać, nie pamiętać o tym wszystkim!!
Podniosła ku niemu mokrą twarz.
— A może zamówisz mi jeszcze kolejkę, mądralo?
— O, nie. Ma pani dosyć jak na dziś, a czeka panią jeszcze coś ważnego.
— Jest mi źle. I dlatego chcę się dzisiaj upić.
— Wiem. Wiem także, dlaczego jest pani źle.
— Gówno wiesz! — irytacja Ewy wróciła. — Ciekawe, jakbyś gadał gdyby…
Mężczyzna nie dał jej skończyć zdania.
— Pani Ewo, wiem o pani więcej niż pani przypuszcza. Wiem o wypadku Tomka. Wiem co powiedział pani dziś doktor. I niech mnie pani nie pyta skąd wiem. Zajmuję się wiedzeniem. I tyle powinno wystarczyć.
— Przysłał cię ten konował, co nie potrafi wyciągnąć mojego syna z tego wszystkiego! — głos Ewy brzmiał teraz jak syk.
— Kto ci kazał szwendać się za mną?!
Ewa bez ostrzeżenia uniosła się nad stołem i chwyciła nieznajomego za nadgarstek, gdy ten podnosił szklankę z piwem.
Otworzyła usta, chcąc coś jeszcze powiedzieć, ale jej wzrok spotkał spojrzenie mężczyzny i Ewa nagle zastygła.
Wyraz twarzy obcego nie zmienił się ani trochę, ale jego wzrok kazał Ewie usiąść. Zupełnie, jak gdyby ktoś ważniejszy od niej, wydał jej takie polecenie. Posłuszna spojrzeniu usiadła, puszczając jego rękę. Nie mogła zrobić ruchu. To spojrzenie przybiło ją do oparcia ławy. Mężczyzna nie spuszczał z niej wzroku, a ona nie była w stanie uciec spojrzeniem w bok.
Sekundę później poczuła narastający chłód w całym ciele. Robiło jej się coraz zimniej i zimniej. Po chwili miała wrażenie, że wyszła naga na mróz.
W głowie wirowało, a żołądek kurczył jej się, jakby miała zwymiotować.
Chciała krzyczeć, ale nie mogła nawet otworzyć ust. Nie była w stanie odwrócić oczu, by ujść spojrzeniu, które nie odrywało się od niej na moment.
I było jeszcze zimniej.
Ewa nie miała pojęcia, ile czasu tak zamarzała.
Jak nagle pojawiło się to uczucie, tak nagle znikło. Oklapła na poduszkę siedzenia. Przeszywające zimno odeszło bez śladu. Przez chwilę tylko ciężko oddychała. Nie miała siły zrobić najlżejszego ruchu. Mężczyzna z obojętną miną zajął się swoją szklanką.
— Co to było? — głos Ewy zabrzmiał, jakby gardło miała wysypane suchym
piaskiem.
— Nie dało się z panią rozmawiać w takim stanie. Wypaliłem ten koniak,
który gniótł pani myśli.
Nagle uświadomiła sobie, że jest trzeźwa, jakby od lat nie piła alkoholu! Pięć podwójnych koniaków, a właściwie ich działanie, zniknęło. To było niepojęte.
— Ostrzegam, że nadal ma pani alkohol we krwi,
nadal będzie się pani zataczała i nie radzę pani prowadzić samochodu,
mimo, że dopiero teraz możemy porozmawiać poważnie.
Ewa zadała w końcu pytanie, które powinna zadać, gdy mężczyzna przysiadł się do jej stolika.
— Kim ty właściwie… eee, kim pan właściwie jest?
Obcy uśmiechnął się lekko.
— Na wyjaśnienia przyjdzie pora w swoim czasie. O ile jakieś będą.
Na razie przejdźmy zupełnie na „ty”, to nam ułatwi rozmowę. — Wstał i wyciągnął rękę w jej kierunku.
— Proszę mi mówić Karl.
— Ewa — uścisk dłoni mężczyzny był delikatny, ale zdecydowany.
— To wiem.
— Karl? Chyba Karol? — w głosie Ewy brzmiało zdziwienie.
— No dobrze, może być Karol. W końcu, co za różnica.
— Jak to zrobiłeś? Nigdy nie słyszałam o czymś takim.
— Co zrobiłem? — zapytał Karl zajęty zapalaniem kolejnego papierosa. — Masz na myśli tę sztuczkę z wytrzeźwieniem? To było konieczne. Przepraszam za ten mróz.
— Ale to niemożliwe! Nie można ot, tak sobie, zneutralizować alkoholu.
— Wiem, że niemożliwe. I dlatego wytrzeźwiałaś.
Ewa przygasła.
— Hej, źle to odebrałaś. Wiem o co ci chodzi. Powiedziałem tylko,
że nie poszedłbym z tobą do łóżka gdy byłaś pijana. Ale…
— Jestem nikomu niepotrzebna — przerwała mu Ewa. — Nikt mnie nie pokocha,
a poza tym… — zawahała się.
— Jak możesz tak mówić?! — skarcił ją Karl. — Wiesz dobrze, że jesteś potrzebna Tomkowi. O tym akurat wiesz lepiej ode mnie. Matka zawsze wie.
A z tym pokochaniem też się mylisz. Ale tego nie wolno mi powiedzieć.
— Jak to nie wolno? — zapytała nieśmiało, zniżając głos. — Proszę, powiedz mi więcej.
— Po prostu nie wolno, i koniec. Nie pytaj.
Sięgnęła po szklankę z wodą. Zachciało jej się pić.
— Muszę cię tylko uprzedzić — widząc to rzucił Karl — że jutro będziesz miała kaca, o jakim do tej pory tylko słyszałaś. Trzymaj się, bo będzie naprawdę źle. Mógłbym załatwić to bez efektów ubocznych, ale skończyłoby się to dla ciebie wizytą na pogotowiu. A do jutra musisz być na chodzie.
— Nie rozumiem nic z tego co mówisz — Ewa chciwie wypiła resztę wody.
— Nie mam pojęcia, czy nie robisz mnie w konia, ale wierzę ci, bo bardzo chcę wierzyć. Chcę wierzyć komukolwiek i w cokolwiek, byle tylko słyszeć coś,
co chcę słyszeć.
— Nie robię cię w konia, i bardzo dobrze, że mi wierzysz. — Karl zawahał się na moment. — Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.
Ewa spojrzała w bok, chcąc ukryć łzy znowu napływające jej do oczu. Lekarze zwodzili ją przez pięć miesięcy, a dziś przestali. Wcale nie będzie dobrze.
— Słuchaj, powiedziałbym ci wszystko, ale nie wolno mi. Zresztą, nie wszystko sam wiem. W tej układance nie wszystko mi do siebie pasuje. Nawet my nie wszystko wiemy.
— My?
— Nie pytaj już więcej, proszę.
Ewa poczuła, że musi skorzystać z toalety.
— Przeproszę cię na chwilę. — Wstała.
— Jasne, idź. — Karl zamyślił się.
Ewa natychmiast poczuła, że Karl mówił prawdę. To strasznie głupie uczucie:
być trzeźwym i zataczać się. Weszła do toalety, odprowadzana zgorszonym spojrzeniem grupki z sąsiedniej loży.
Karl miał rację jeszcze i w tym przypadku: wyglądała okropnie.
Makijaż, który i tak niestarannie położyła rano, rozmazany do pół twarzy.
Bluzka była wymięta. Nie miała nawet pojęcia, że gdzieś oberwała guzik.
Spory kawałek stanika wystawał na zewnątrz. Żakiet był wygnieciony.
Opuściła z zażenowaniem wzrok, tylko po to, aby spostrzec,
że na udzie w rajstopach poszło jej oczko, a na spódnicy ciągle panoszy się plama koniaku.
— Boże, — szepnęła do siebie — byle dziwka wygląda lepiej ode mnie.
Odkręciła kran, nabrała wody w dłonie i zaczęła zmywać zdewastowany makijaż. Jak na złość, to co z łatwością zniszczyły łzy, opierało się wodzie. W końcu efekt był na tyle zadowalający, że widok własnej twarzy nie napawał jej już odrazą. Podpuchniętych od płaczu i podkrążonych oczu nie dało się zamaskować,
ale i tak wyglądała znacznie lepiej.
Gdy wróciła do stolika, Karl siedział patrząc przed siebie. Papieros, którego trzymał w ręku, zmienił się w wałeczek popiołu. Ewa usiadła. Karl zaintrygował ją. Było w nim coś niedefiniowalnie innego, niż w mężczyznach, których ostatnio spotykała. Nawet jeśli chciał ją poderwać, robił to intrygująco i z klasą. Przyjrzała mu się dokładniej dopiero teraz. Był przystojny. Typem urody nie pozwalającym jednoznacznie stwierdzić wieku. Jeszcze pięć miesięcy temu byłaby naprawdę podekscytowana. Ale dziś…
— Czterdzieści dwa — powiedział, nie poruszając wzroku i nie ruszając się.
— Co czterdzieści dwa? — zdziwiła się Ewa.
— Mam czterdzieści dwa lata. I nie chcę cię poderwać.
Ewa zamarła ze szklanką na wpół uniesioną do otwartych ust.
— Widzisz, Ewo, to byłoby bardzo łatwe. Brakuje ci kogoś, na kim mogłabyś się oprzeć. Kto pomógłby ci w wychowaniu syna. I hmm, jak to powiedzieć, sprawiłby, że noce nie byłyby takie puste. Mimo pozorów, jakie stwarzasz, nie jesteś typem mocnej kobiety. Jesteś domatorką, która nie ma przed kim postawić talerza gorącej zupy z domowym makaronem — Karl uśmiechnął się — mimo, że świetnie gotujesz. Jesteś bardzo łatwym łupem dla kogoś, kto chciałby zamieszkać
w twoim sympatycznie urządzonym mieszkaniu, jeździć twoim samochodem
i korzystać z twojego konta. — Popatrzył z dezaprobatą na popiół, który spadł na stół i sięgnął do paczki po następnego papierosa.
— Ale też jesteś kimś bardzo potrzebnym dla dwóch mężczyzn. I kobiety.
To byłoby bardzo nie fair z mojej strony, gdybym chciał cię wykorzystać.
To nie byłoby polowanie, lecz kłusownictwo.
Ewa słuchała bez ruchu. Coraz silniej czuła, że wkracza w coś nieokreślonego
i nierealnego.
Zupełnie nieznany facet przysiada się do niej, gdy siedzi zalana w knajpie.
Potem robi coś, co sprawia, że wbrew wszelkim prawom fizjologii trzeźwieje
w parę chwil, a potem mówi rzeczy, których zupełnie nie powinien wiedzieć. Postanowiła zablefować.
— No już dobrze, to co tam u Marka? Rozumiem, że nagle zainteresował się synem.
Karl spojrzał na nią. Przysięgłaby, że z rozbawieniem.
— Wiesz przecież, że nie znam twojego eks-męża. Po co mnie sprawdzasz?
Ewa nie wytrzymała.
— Kim jesteś? Dlaczego się do mnie przysiadłeś? Jak mnie znalazłeś?
— Oj, strasznie dużo tych pytań na raz, nie uważasz? — Karl skinął na przechodzącą kelnerkę i zamówił dwie kawy. — Po co ci wiedzieć to wszystko? Masz teraz zupełnie inny problem. Jeśli będziesz uciekać do kieliszka…
Tym razem Ewa zatrzymała jego zdanie ruchem ręki.
— Nie wykręcaj się. Powiedz, kim jesteś. Odpowiedz, albo wychodzę.
— Ejże, tak cię to ciekawi? No proszę, idź…
Wstała i natychmiast poczuła coś, co przekraczało jej zdolność pojmowania:
dwie dłonie na ramionach sadzające ją z powrotem. Odruchowo obejrzała się,
ale wokół nie było nikogo.
Siedzący spokojnie Karl spojrzał na nią.
— Zatrzymało cię coś, czy czekasz na naszą kawę? — spytał z udawanym zdziwieniem.
Wyraz twarzy Ewy stanowił mieszankę przerażenia i ciekawości.
Siedziała zadając wzrokiem to samo pytanie: kim jesteś?
— Sam nie wiem, jakiego określenia użyć do samego siebie. Nie da się wprost odpowiedzieć, kim ja właściwie jestem. Tym bardziej, że nikt mnie przedtem o to nie pytał. A zresztą, po co ci słowa? Co za różnica, jakiego wyrazu użyję? Zwróć uwagę, że ani razu nie spytałaś czego od ciebie chcę. Nie zapytałaś po co się tu pojawiłem. Zamiast tego koniecznie chcesz wiedzieć kim jestem. Dlaczego?
Kelnerka postawiła filiżanki na stole i odeszła, spoglądając zdziwionym wzrokiem na zupełnie już trzeźwą Ewę.
— Najlepszym dla mnie określeniem byłoby: Ten Który Wie. Ale ty zaraz będziesz chciała wiedzieć co wiem, po co wiem i w ogóle wszystko. Najlepiej w formie pisemnego raportu. Mam rację? — spytał, podsuwając jej cukierniczkę.
Ewa milczała, więc Karl ciągnął dalej.
— Nie masz możliwości sprawdzić w żaden sposób tego, co ci mówię,
czy wciskam ci kit, czy nie. Masz tylko jeden wybór: możesz uwierzyć w to co mówię, albo nie. Jeśli uwierzysz, ułatwi mi to, co mam do załatwienia przy twoim udziale. Jeśli nie uwierzysz, zrobię to samo, tyle tylko, że jakoś inaczej. I, prawdę mówiąc, sam jeszcze nie wiem jak. Powiedziałem przecież, że nawet my nie wszystko wiemy.
Przerwał, wsypując sobie łyżeczkę cukru do filiżanki.
Ewa odezwała się, przezwyciężając zaschnięte z wrażenia gardło:
— Słuchaj, nie mam pojęcia czy pracujesz dla wywiadu, czy coś takiego,
ale to wszystko brzmi niesamowicie. Skoro tak wszystko wiesz,
to do czego ja jestem ci potrzebna? Nie wydajesz się być jakimś dupkiem, udającym supermena. Pojawiasz się nie wiadomo skąd, nigdy przedtem cię nie widziałam, czegoś ode mnie potrzebujesz, mówisz coś o jakichś dziwnych sprawach i jeszcze te sztuczki… Myślisz, że to jest normalne?
— Nie. I nie oczekuję wcale, że będziesz traktowała to normalnie.
W końcu tkwisz w nienormalnej sytuacji.
Ma rację — pomyślała — i nie mam z niej żadnego wyjścia.
Gdyby tylko Tomek był znowu z nią… Innych kłopotów zupełnie by nie było.
Karl popatrzył na nią badawczo.
— Co jesteś gotowa dać za to, żeby Tomek znowu był zdrowy?
— Przestań! Przecież on nie żyje, nie rozumiesz?!
— Nie odpowiedziałaś mi na pytanie. Co możesz dać za powrót Tomka?
Ewa wzruszyła ramionami.
— Pytasz jakbyś nie wiedział. Każda matka odda za to, co tylko może. Mogę oddać co mam. Mieszkanie, samochód, resztę pieniędzy. Co mam…
— A siebie?
— Jak to, siebie? — Ewa spytała z niedowierzaniem. Jednak! Tyle gładkich słówek, a tu się okazuje, że to zwykły podrywacz. I jeszcze bezczelnie wykorzystuje jej kłopoty.
No, czekaj — pomyślała Ewa, ogarnięta nagłym gniewem — znajdę jakiś sposób, żeby cię usadzić.
— No proszę — powiedziała lodowatym tonem. — To co proponujesz? Bo rozumiem, że w czarodziejski sposób rozwiążesz moje problemy, jak tylko się ze mną prześpisz. To co, u ciebie czy u mnie?
— Tu.
— Za kogo ty mnie uważasz?
— Powiedziałaś, zdaje się, że oddasz wszystko co możesz. Więc oddaj siebie.
Tu, na tym stole. Teraz.
No nie, to już skrajna bezczelność! — przebiegło Ewie przez głowę — ale zobaczymy kto ma silniejsze nerwy.
Bez słowa podniosła się i zdjęła żakiet. Położyła go na kanapie i zaczęła rozpinać bluzkę.
— Dosyć — spokojnie powiedział Karl — wystarczy.
— No proszę! Zmieniłeś zdanie? — w głosie Ewy zabrzmiała ironia.
Karl sięgnął po następnego papierosa.
— Nie masz pojęcia — powiedział, wydmuchując dym — ile pustych słów napełnia świat. Ludzie rzucają masę obietnic bez pokrycia. Przemówiła przez ciebie wściekłość, ale przynajmniej nie wykręcałaś się. To dobrze. Przepraszam cię. I przysięgam ci na wszystkie kruki świata, że nie będziesz żałowała ani tego spotkania, ani tej rozmowy. Chociaż nie wszystko z niej będziesz rozumiała.
— Mimo wszystko, to nie było w porządku — mruknęła Ewa, na powrót doprowadzając bluzkę do ładu.
— A jeśli bym ci powiedział, że to ma związek z Tomkiem? Cały ten wieczór? Przecież nie wierzysz w to, że odszedł?
Karl spojrzał Ewie prosto w oczy. Przez całą rozmowę albo patrzył ponad nią gdzieś w przestrzeń, albo wbijał się spojrzeniem wprost w jej źrenice. Dopiero teraz zwróciła na to uwagę.
— Wierzysz w to?
— Nawet gdybym bardzo nie chciała, to muszę. — Do oczu znowu mimowolnie zaczęły napływać jej łzy. Być może gdzieś są ludzie o nieograniczonej wierze,
ale ona sama nie myślała o sobie w ten sposób. Jej syn, jej jedyny syn, odszedł. Stwierdzone bezspornie i w pełnym majestacie nauki. I przepisów. Teraz jedyne, co może jeszcze zrobić, to podpisać zgodę na pobranie narządów do przeszczepów. Tak, dociera do niej, to, co powiedział Zabrodzki: inne matki, też odczuwają ból. A organy Tomka mogą to zmienić. Jak to?! Jakie organy? To przecież jest jej syn! To nie są żadne organy! A ona ma po prostu pochować obrabowaną powłokę?!
Nie wytrzymała, i zatrzęsła się od gwałtownego szlochu.
Karl dał jej chwilę popłakać.
— Pytam, wierzysz w to, że Tomek nie żyje?
— Dlaczego mnie dręczysz? — wydusiła przez zaciśnięte gardło. — Jak tyle wiesz, to powinieneś wiedzieć.
— Odpowiedz na to pytanie. To jest cholernie ważne. Spójrz na mnie,
i odpowiedz: tak czy nie.
— Nie, nie wierzę. On cały czas żyje. Tylko co z tego. Tego nawet nie można nazwać życiem. On wegetuje i nawet o tym nie wie. I nie będzie wiedział.
Przez chwilę panowała cisza.
— No, to dobrze, że wierzysz. Przynajmniej to będzie łatwiejsze. Teraz przez chwilę posłuchaj mnie bardzo uważnie.
Ewa spojrzała na Karla mokrymi oczami. Nie wiedzieć czemu, jego obecność dawała jej poczucie, że ktoś bardziej od niej panuje nad wszystkim.
Karl nabrał powietrza, ale przerwało mu nagłe pojawienie się kelnerki.
— Przepraszam państwa, ale już kończymy. Czy mogę przyjąć rachunek?
Karl bez słowa uregulował należność i poczekał, aż będą znowu sami.
— Słuchaj Ewo, nie mam zamiaru w żaden sposób skrzywdzić ani ciebie,
ani Tomka, ani nikogo innego. Jeżeli pozwolisz — a nie wolno mi działać wbrew tobie — wszystko będzie dobrze. Tyle tylko mogę ci powiedzieć. Zaufasz mi? Zaufasz zupełnie obcemu mężczyźnie? Przed chwilą cię w pewien sposób sprawdziłem, ale teraz to już naprawdę poważna sprawa.
W głowie Ewy panował zupełny chaos.
Obłęd. Robiła coś, o czym do tej pory nawet nie przypuszczała, że istnieje.
Jej dotychczasowy, mieszczański świat nie dopuszczał istnienia takich ludzi jak Karol, ani takich rozmów jak z nim.
Ale też nie dopuszczał takich zachowań, jakie ona sama ostatnio prezentowała,
a mimo to siedziała tu i — przyznała nawet sama przed sobą — gdyby nie Karol, spędziłaby tę noc pewnie w izbie wytrzeźwień.
— Tak.
To był szept.
— Bardzo państwa przepraszam, ale naprawdę już zamykamy — głos kelnerki przywrócił ich do rzeczywistości.
— Skończymy na zewnątrz — zadecydował Karl. — Trochę późno — dorzucił, patrząc na zegarek.
Oboje podnieśli się i podeszli do szatni.
Na zewnątrz było pusto, mokro i ciemno. Listopadowa mżawka wisiała pod latarniami.
Ewa wzdrygnęła się pod wpływem chłodu i otuliła płaszczem.
— Słuchaj, dlaczego użyłeś takiej dziwnej przysięgi? — zapytała, patrząc jak poprawia kołnierz płaszcza. Wyglądał w nim jak tajniak z kiepskiego kryminału.
— Jakiej przysięgi?
— No, o tych krukach… jak to było?
— Na wszystkie kruki świata? Bo kruk to bardzo mądry ptak — odpowiedział wzruszając ramionami, jakby to było oczywiste dla wszystkich.
— A jak mówiłeś o tych dwóch mężczyznach i kobiecie?
Karl opuścił głowę i z rezygnacją nią pokiwał.
— Oj, Ewa, ależ ty jesteś analityczna. Teraz wiadomo po kim Tomek to odziedziczył. A jak powiem ci, że po prostu tak ma być, to co, uwierzysz, czy nie? Przyjdzie czas i dowiesz się.
Ewa milczała. Karl cały czas budził w niej lęk, ale też i fascynował. Gdy mówił do niej, zapominała o swoim bólu. Był jak ognisko w mroźną noc: dawał ciepło, podczas gdy dookoła był ziąb. Ale też nie można było podejść zbyt blisko. Czy to był właśnie ten, na którego czekała? Nagle zdała sobie sprawę, że chciałaby tego.
— Czy możemy porozmawiać jeszcze u mnie? — zapytała po cichu, patrząc w bok. — Byłoby mi łatwiej…
— Łatwiej? Sama wiesz, że tylko na chwilę. Nie, Ewo. Nie pojedziemy do ciebie — odpowiedział łagodnie Karl.
— Ale…
Bez słowa położył palec na jej ustach i przecząco pokiwał głową.
— Strasznie dużo czasu zajęło mi dzisiaj, żeby doprowadzić cię do tego miejsca.
I nie zostało go już dużo.
Wzrok Ewy znowu był pytaniem.
— Muszę zrobić jeszcze tylko jedną rzecz. I jesteś mi do tego potrzebna.
Czy zaufasz mi na tyle, żeby nie krzyczeć i nie zadawać po wszystkim setki pytań? — głos Karla nagle stał się stanowczy.
Poczuła zimną kulę w żołądku.
Dlaczego ma nie krzyczeć i po czym ma nie zadawać pytań?
O co tu chodzi?
Z jednej strony chciała, żeby wszyscy zostawili ją w spokoju, chciała być sama ze swoim nieszczęściem, z drugiej zaś — rozpaczliwie potrzebowała pomocy.
To co mówił Karl, sposób w jaki do niej mówił, zaczynało ją przerażać.
Intuicyjnie czuła, że ociera się o coś, czego nie jest w stanie pojąć. A mimo wszystko chciała w tym uczestniczyć.
— Chyba… — głos ugrzązł jej w gardle. — Nie, na pewno. Tak.
— Dobrze. Bardzo dobrze. — Karl uśmiechnął się. — Grzeczna dziewczynka.
Uniósł rękę i pogładził ją grzbietem dłoni po policzku.
— Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Jesteś tego warta — wyszeptał prawie niesłyszalnie.
Jego dłoń bez ostrzeżenia prześlizgnęła się pomiędzy guzikami żakietu i bluzki do jej ciała. Zanim zdążyła zareagować, końce jego palców dotknęły miejsca pod lewą piersią i zatrzymały się.
Ewa zdrętwiała. Ręce same zaczęły jej się unosić w obronnym odruchu,
ale powstrzymała się.
Karl patrzył jej wprost w oczy.
Nagle zdała sobie sprawę z tego, że chce aby ręka Karla nie była nieruchoma. Beznadziejnie pragnęła, żeby dotknął ją pełniej, żeby ją zabrał, gdziekolwiek, wszystko jedno gdzie, żeby pozwolił jej zapomnieć choćby na chwilę, na godzinę, dwie. Wszystko jedno. Wszystko jedno, powie mu to. Już, teraz…
Zanim zdążyła skończyć myśl, uderzył ją prąd. Z miejsca, gdzie dotykały palce Karla, po całym ciele rozszedł się przeszywający ból. Chciała się wyrwać, ale była sparaliżowana, była bezwolna.
Cały świat poczerniał, a jednocześnie jak żywy pojawił się przed oczami obraz Tomka, leżącego przed nią, wstrząsanego drgawkami. Obraz zafalował, jak szyba polana wodą i znikł, zastąpiony szaroczerwoną poświatą, która stawała się coraz jaśniejsza i jaśniejsza, aby w końcu stać się oślepiającym zimnobiałym błyskiem. Niepomna obietnicy, chciała krzyczeć, ale nie mogła złapać tchu. Coś wysysało jej całe powietrze z płuc. Była wewnątrz tego potężnego, przerażającego lśnienia. Straciła poczucie wymiarów i czasu. Tak samo zewsząd dobiegł ją krzyk dziecka:
„Maaaamoooo…”.
Poznała głos nawet zanurzona w tym lodowatym blasku!
To jej syn wzywał pomocy! Chciała rzucić się na ratunek,
ale głos dochodził ze wszystkich stron, a jej, Ewy, nie było.
Była rozpuszczona w świetle. Została tylko jej świadomość pozbawiona ciała.
I nagle wszystko znikło, jak ucięte.
Ewa stała na chodniku. Dygotała cała i spazmatycznie łapała powietrze.
Twarz miała mokrą od łez spływających spod zamkniętych powiek.
— An biann fagh na’alth. An biann althgath na’fagh.
Otworzyła oczy. Karl stał przed nią i uśmiechał się. Dookoła wszystko było dokładnie takie same jak przed… Przed chwilą? Przed godziną? Tego nie wiedziała. Poczuła się tak słaba, że na drżących nogach zrobiła kilka kroków
i oparła się plecami o ścianę, żeby nie upaść.
— Oczywiście mam o nic nie pytać? — Głos Ewy był bezbarwny i miała wrażenie, że jej słowa mówi ktoś obok.
— Tak będzie lepiej. — Dziwne, ale Karl też miał zmieniony, ochrypły głos.
— Tak naprawdę będzie lepiej.
Odzyskiwała siły. Wciąż była oszołomiona, ale oddech jej się wyrównywał
i przestawała drżeć. Otworzyła torebkę i wyjęła chusteczkę. Wytarła twarz.
Miejsce gdzie dotknęła jego dłoń, piekło jak oparzone.
Nawet jeśli zetknęłam się z czymś niesamowitym — pomyślała zupełnie spokojnie — to stało się.
Popatrzyła na Karla, który rozglądał się po niebie, jakby chciał ocenić pogodę.
— Karol?
— Tak? — opuścił wzrok
— Czy zrozumiałabym co to było, gdybyś pozwolił mi pytać?
— Myślę, że zrozumiesz. Tyle, że kto inny będzie tłumaczył. — Sięgnął do kieszeni i wyjął stamtąd kolejnego papierosa. — A w ogóle — prztyknął zapalniczką — to zdążyliśmy prawie w ostatniej chwili.
Ewa była dziwnie spokojna, jakby gawędziła z dobrym znajomym i za chwilę miała wrócić do Tomka czekającego w domu.
— Na pewno nie chcesz wstąpić na kawę? — spytała niepewnie.
— Na pewno nie mogę wstąpić na kawę — roześmiał się Karl. — Zresztą, musisz się trochę zdrzemnąć. Dochodzi trzecia — dodał. — No i przypominam, że kara za opilstwo cię nie minie — pogroził jej palcem.
Trzecia?! Myślałam, że jest prawie rano — pomyślała.
— No niech ci będzie — westchnęła — ale zadam ci jedno pytanie, dobrze?
— To i tak dobrze, że tylko jedno. — Karl zachichotał. — Niech zgadnę: to,
co powiedziałem o dwóch mężczyznach i kobiecie?
— Pudło. Po jakiemu były te słowa, wiesz, te dziwne. Bo nawet boję się spytać co znaczyły.
— An biann fagh na’alth. An biann althgath na’fagh? Wszystko odchodzi,
aby przyjść — wszystko przychodzi aby odejść. Wiesz, tego języka już nie ma. Nie ma krain, gdzie brzmiał. I nie ma ludzi, którzy nim mówili.
— Jeden przede mną stoi — smutno uśmiechnęła się Ewa.
Karl odwzajemnił uśmiech.
— Idź już. Przepraszam za to — zrobił na sobie gest, jakim przedtem dotknął jej piersi.
— Potrafisz czytać w myślach, powinieneś wiedzieć, że się nie gniewam.
— Idź już.
— Zadzwoń chociaż, czekaj, dam ci numer — zaczęła nerwowo grzebać w torebce szukając wizytówki.
— Nie szukaj, to na nic. — Głos był ciepły, ale stanowczy. — Nie zadzwonię.
I nie zobaczymy się więcej.
— Szkoda. — Ewa poczuła, że znowu chce jej się płakać. Tak pewnie to powiedział, że chyba rzeczywiście…
Ciągle ktoś ją opuszcza.
— Noo… — nabrała tchu — no, to trzymaj się — wyciągnęła rękę.
— To ty się trzymaj — odwzajemnił gest.
Ewa obróciła się i ruszyła w stronę narożnego postoju. Zrobiła tylko kilka kroków, gdy usłyszała, że Karl ją woła.
Jednak! — ucieszyła się. Podszedł w jej stronę.
— Nie, nie zmieniłem zamiarów — powiedział bez ogródek. — Ale pomyślałem,
że należy ci się za to wszystko jakaś dobra wiadomość. W końcu tyle tajemnic wymaga chociaż czegoś pewnego, nie? — znowu się uśmiechnął.
— Karol, przecież wiesz, dla mnie może być tylko jedna dobra wiadomość.
O Tomku.
Karl zignorował jej słowa.
— Tęsknisz za dotykiem. Tęsknisz za mężczyzną, w którym znajdziesz oparcie
i miłość. Wyczułem to, kiedy tylko podszedłem bliżej, tam w kawiarni. Cierpliwości. To jeszcze mogę ci obiecać. Będzie mężczyzna, przy którym będzie ci się chciało krzyczeć z radości. I nie raz z nim krzykniesz — Karl zniżył głos do szeptu i teatralnie rozejrzał się po pustej ulicy — z rozkoszy.
Ewa poczuła, że się czerwieni.
— Daj spokój — wymamrotała zmieszana.
— Serio. Mówię ci, tak będzie.
— Na wszystkie kruki świata?
— Nie inaczej, moja pani, nie inaczej. — Odpowiedź Karla brzmiała niespodziewanie poważnie. — A teraz już uciekam.
Odwrócił się na pięcie i odszedł.
Ewa patrzyła za nim, dopóki nie zniknął za najbliższym rogiem. Miała nadzieję pomachać mu na pożegnanie, ale nie obrócił się już.
Potem westchnęła ciężko i podeszła do postoju.
* * *