Znałem kiedyś 65 letniego pana o wyglądzie sędziwego staruszka. Ze starcem jednak nie miał wiele wspólnego. Człowiek ten miał nieprawdopodobną siłę, wolę i radość życia. Człowiek ten miał swoją tajemnicę. I nie był nią eliksir życia, choć jak się temu przyjrzeć bliżej….
Mężczyzna ten miał przyjaciela. Spędzali ze sobą każdą wolną chwilę. Staruszek przemawiał, a On słuchał zapatrzony swymi wielkimi głębokimi niczym morze oczyma. W rytuał każdego ich spotkania wpleciony był wspólny spacer. Wychodzili razem człowiek zawijał w prawą rękę grzywę i zaczynali wspólnie biec. Najpierw powoli później coraz szybciej, szybciej aż do wspólnego galopu.
Przyjaciele człowiek i koń.
Koń, co nie znał siodła człowiek, co nie używał wędzidła.
Pewnego wieczoru staruszek oddał ostatnie tchnienie i odszedł do Najwyższego.
Tego samego wieczoru jego tropem podążył czteronogi przyjaciel.
Czasami, gdy odwiedzam miejsce ich wspólnych spotkań widzę dwa cienie, co przenikają się wzajemnie.
Dwie ludzkie istoty lub konie idące obok siebie.
To znowu koń i człowiek przemykają we wspólnym biegu.
Opiekun, co był przyjacielem. Przyjaciele, co stali się duchami.