KEIPEGEREIZ

KEIPEGEREIZ

 
 
ZARZUT
 
Nikt ze wszystkich przyjaciół i wpółpracowników Baby Jagi nie czuł się tak niedoceniony jak Domek Na Kurzej Łapce.
Wiedźma nigdy nie pytała go o zdanie na jakiś temat, nie liczyła się z jego opinią, nie pytała o radę.
Jeśli chciała z kimś porozmawiać, tym kimś nigdy nie był Domek. Rozmawiała raczej z Miotełką, z kotką Bubą a zwłaszcza
z przemądrzałym (zdaniem Domku) moździerzem. Miała w zwyczaju drwić sobie ze swojego mieszkanka , śmiać mu się
w twarz, rzucać w jego stronę złośliwości.
Dialogi pomiędzy nimi ograniczała do wydawania poleceń. Domek był więc pewnien, że Jaga nie szanuje go i nie myśli o nim
najlepiej. To sprawiało mu przykrość i czuł się rozczarowany w swojej wierności i lojalności służenia jej. (Można by jednak
rzec, że nie miał specjalnego wyboru; musiał służyć czarownicy. To, co go do tego zmuszało, było spowodowane
prędzej tchórzliwością, nie zaś wiernością…)
Jak by nie było, czuł sie niedoceniany.
 
Aż wydarzyło się w końcu coś , co zmieniło takie jego myślenie. Wydarzyło- być może nieodpowiednie to słowo,
nic się bowiem nie stało, prócz tego, że Jaga wypowiedziała kilka karcących słów do Miotełki, co podbudowało zazdrosne
  i niedoceniane serce domku. I tak się zaczęło. Powiedziała mianowicie:
 
 -Wiesz, miotło, jesteś bardzo niesprawiedliwa, zarzucając domkowi brak większego intelektu. Intelekt nie jest bowiem tym
,co jest mu przeznaczone i ma on inne, odmienne niż wszyscy zalety i inny talent do wykorzystania – Miotełki zaś Domek
nie lubił najbardziej ze wszystkich współpracowników swojej pani, ta bowiem najczęściej mu dokuczała i stanowiła dla niego
największą konkurencję, ponieważ również była szybkobiegaczem i to doskonałym trzeba przyznać, z bólem serca…
 
 -Ja tylko powiedziałam, że nie powinien odzywać się, nieproszony o radę – naburmuszyła się Miotełka,
którą w niektórych kręgach zwano
„Chyżą”
 
 – Tylko w tym przypadku pytanie moje dotyczyło drogi, ustalonej trasy naszej wędrówki i nikt inny nie mógłby dać mi
lepszej rady niż on – odpowiedziała surowo i natychmiast czarownica.
 
 Trudno stwierdzić czy Domek byłby zdolny do tego by podsłuchiwać tę rozmowę, ponieważ teraz  nie miał specjalnego
wyboru, jako że rozmowa toczyła się w jego wnętrzu. Dlatego zwolniony z dylematu moralnego nadstawił uszu by lepiej
słyszeć ich dialog (czy też raczej nadstawiłby, gdyby je miał)
 
 – To prawda, że domek mądrością nie grzeszy, ale nikt też jej od niego nie oczekuje. Inne zadanie jest jego zadaniem
na ziemi, inne, niż takie wynikające z mądrości. Domek jest szybkobiegaczem i moim mieszkaniem. W obu tych funkcjach
jest rewelacyjny. Pędzi co sił w kurzej łapce i jako domek jest bardzo wygodny i funkcjonalny; ma w swym wnętrzu
wszystko czego potrzebuję. I wszystko, czego ty, Chyża, potrzebujesz, stoisz bowiem w jego kącie, nie zapominaj o tym.
 
 -Ale ja go sprzątam! – wyrwało się Miotełce
 
-Macie więc tranzakcję wiązaną, nie mówię, że nie…To, co Domek powinien robić, co jest jego talentem i zadaniem,
robi najlepiej jak potrafi. A to dla profesjonalistów , takich jak on, szczyt doskonałości-robić coś najlepiej jak się potrafi.
Skup się więc, Miotełko, na własnych funkcjach i talentach.
A ty, Domku, nie podsłuchuj, to bardzo brzydka cecha.
 
 Domek miał na końcu języka, że nie ma przecież wyboru, ale zamiast to uzewnętrznić, ugryzł się w owy język,
był bowiem, jak już się nie raz rzekło, tchórzem. Taka przynajmniej panowała obiegowa prawda na jego temat i kto wie,
czy nie była to prawda jaką i on, w zasadzie, uznałby za słuszną.
 
 Chyża usunęła się w kąt, w którym stała zagniewana i urażona, mierząc domek złym spojrzeniem, co było nieco
nieuniknione , zważywszy na to, że znajdowała się w jego wnętrzu a humor miała zepsuty skutecznie.
 
 -No dobrze – powiedziała łagodząco Jaga- opowiem wam obojgu historię…Opowieść będzie długa.
Ale wysłuchajcie jej cierpliwie, do końca i z uwagą.
 
 
KEIPEGEREIZ
 
Wszędzie dookoła mnóstwo jest ludzi, którym życie rozpada się na kawałki, ludzi, którzy mogą  spróbować pozbierać
te kawałki, albo też pozostać w zawieszeniu i rozsypce, aż do końca, za którym czeka na nich następny początek.
A bałagan w rozsypanych kawałkach nie sprząta się sam w czasie Przejścia. Po drugiej stronie zastajemy dokładnie
taką samą rozsypkę, taki sam nieuporządkowany świat wewnętrzny, jaki pozostawiliśmy odchodząc.
 
 Keipegereiz miał własny bałagan do posprzątania, coś bowiem w jego życiu było jak kostka domina, która popychała
i zmuszała do upadku inne. I tak wszysko zaczynało się zawsze rozpadać na kawałki w życiu ludzi;
  nie ominęło to także  Keipegereiz’a. Domino rozpoczęło swoja lawinę,  reakcja łańcuchowa odbiła się echem na każdym
poziomie świata tego młodego mężczyzny. W świecie ,którego można dotknąć dłonią, w świecie który można poczuć sercem
i w świecie w którym przebywa  przeważnie dusza, jeśli akurat nie podróżuje.
 
 Stracił poczucie sensu tego, co robi. Nie był pewien ,czy to, co robi jest słuszne, komukolwiek potrzebne,
czy sprawia szczęście jemu samemu i czy właściwie jest to tym, co faktycznie robić powinien. Praca, jaką wykonywał,
nie dawała mu satysfakcji-tak to można banalnie określić i być może jednocześnie najtrafniej.
 
 Kiedy parę lat temu Keipegereiz rozpoczynał dopiero swoją ścieżkę zawodową, wydawało mu się, że nie wymyśli żadnego
lepszego pomysłu na życie. Był to „pomysł”, co świadczyłoby o niejakim powiązaniu z namysłem, z procesem myślenia.
Rozważył więc wszelkie za i przeciw, skupiając się przede wszystkim na tym, co przemawiało „za”. A sporo przemawiało
„za”. Nie były to jednak osobiście nęcące plusy, a raczej plusy wynikające z zimnej kalkulacji rynku pracy,
potrzeb ekonomicznych kraju w jakim żył, potrzeb finansowych jakie przewidywał, że będzie  miał posiadając niegdyś
rodzinę i chcąc zapewnić jej byt.(pomijając słuszne rozumienie słowa „byt” a traktując je tak,jak większość przywykła-jako
majętność) Myślał więc nad wyborem pracy. Rozważał. Analizował. Zakładał przeróżne opcje i weryfikował je dopisując 
przewidywany scenariusz każdego wyboru. Nie bardzo w ten myślowy proces wchodziły marzenia z dzieciństwa,
nie bardzo liczyły się w nim podszepty serca, nie często zatrudniana była przy nim dusza, instynkt został pozbawiony prawa
głosu. I ani przez chwilę Keipegereiz nie zastanawiał się nad tym, co właściwie umie i potrafi, wychodząc z założenia,
że szybko się uczy i wszystkiego zdoła się wyuczyć. Nie wziął pod uwagę tego, że jest silniejszy proces od nauki,
proces będący nakazem, prawdą samą w sobie, naturalnością; ktoś w niedalekiej przyszłości miał mu jednak pomóc
do takiej prawdy powrócić.
 
 Tymczasem uczył  się. Był w stanie bardzo wiele pojąć, przysfoić. Jego umysł był precyzyjny i dokładny,
operacje myślowe przebiegały w nim bez przeszkód. Tony informacji wpadąły do jego umysłu i były przetwarzane
przez wszelkie znane procesy, filtrowane przez to, co już w umyśle się znajdowało i przetwarzane na wiedzę i informacje.
Te zaś pod wpływem prób, ćwiczeń i praktyki zmieniały się na umiejętności. Odpowiednie umiejętności zaś były potrzebne
do tego, by dobrze wykonywć zawód, jaki Keipegereiz wybrał, jako ten, który ma być jego pomysłem na realizowanie
się w życiu.
 
Wybrał więc zawód , który zapewniał mu pewną i silną pozycję na rynku pracy, który zapewniał my materialny
byt na wysokim poziomie, zawód, który mógł wykonywać, dzięki  łatwości przysfajania przez siebie informacji, dzięki temu,
 że miał  sprawnie działający umysł. Pracę swoją wykonywał mechanicznie, niejako na pamięć, precyzyjnie. Nic nie mogło
go zaskoczyć, był zawsze przygotowany na wszystko, potrafiąc kalkulować, przewidywać, planować z ogromnym
wyprzedzeniem to, co się miało wydarzyć. Był dokładny. Wyjątkowo dokładny. Chłodno , bezemocjonalnie podchodził
do swojej pracy. Nie było widać w nim pasji, zaangażowania. Nie było widać radości w jego oczach, kiedy pracował.
Nikt, obserwując go  ,wykonującego swoją pracę ,nie powiedziałby, że sprawia mu to przyjemność,
że cieszy się będąc tu właśnie i robiąc właśnie to. Ale potrzeby takiej radości z powodu dobrze wykonanej pracy,
Keipegereiz nie potrzebował. Nie było mu to potrzebne do szczęścia i wogóle nie pomyślał ani przez chwilę ,
że możnaby nie tylko dobrze , perfekcyjnie wykonywać swoja pracę, ale dodatkowo cieszyć się nią.
 
 Myślał dużo ale czuł bardzo mało, dlatego jego serce doszło do wniosku,że nie warto jest z nim gadać i postanowiło
nie odzywać się do Keipegereiz’a. Zapadło więc między nimi milczenie, które jescze bardziej utrzymywało go w przekonaniu,
że dokonał słusznego wyboru. Ale wybór ten nie był słuszny dla serca. Mogła być już tylko wojna pomiędzy nimi-pomiędzy
młodym człowiekiem a jego sercem, choć wojna ta była narazie zimna wojną, złowrogim milczeniem.
A ponieważ Keipegereiz przywykł nie  wojny. To doprowadzało jego serce do szału i miało ono ochotę zrobić coś,
co obudzi uśpione obszary w młodym człowieku. Mogła to być na przykład miłość.
Serce mogło zakochać się, będąc pewne, że wówczas Keiperereiz na pewno zwróci na nie swoją uwagę.
Niestety, widywało tak mało kobiet, że doprawdy trudno było wyłonić wśród nich tę jedną jedyną. Serce kombinowało
więc  w swym urażeniu dalej. Co zrobić, by młody człowiek dostrzegł, że to, co robi, co stało sie jego pracą , oraz to ,
w jaki sposób ją wykonuje-nie podoba się jego sercu bo nie jest tym , co i jak chciałoby robić, zmieniać na świecie, działać.
 
 Jednocześnie gdzieś w Bardzo Odległej Krainie ktoś inny kombinował nad tym samym, co serce.
Ktoś, kto nie życzył sobie pomyłek w Planach, był więc bardzo, bardzo zagniewany. Tego kogoś było trzy.
Poprawnie mówiąc- trzy bardzo zagniewane damy kombinowały przeciw Keipegereiz’owi, mając do tego wszelkie prawo.
Czuły się oszukane, zlekceważone i zignorowane a ponieważ do nich należało życie i losy młodego człowieka,
można powiedzieć, że miał przechlapane…
 
 Nie przeczuwając niczego, nie zastanawiając się nad tym co porabia jego serce, zapomniawszy juz nawet o tym,że je ma,
Keipegereiz pracował bez wytchnienia całe dnie, nie pozostawiając sobie zbyt wiele czasu na zbędne, jego zdaniem, myśli.
Kiedy czuł zmęczenie kładł się spać, nie zastanawiając się nad tym, dlaczego nigdy nie miewa żadnych snów.
Kiedy wstawał siadał przy stole, nie zastanawiając się, dlaczego wciąż jeszcze stoi na nim tylko jedno nakrycie. I wychodził
do pracy nie zastanawiając się nad tym, czy jej wybór był słusznym wyborem. Kiedy zaś przychodził do pracy i zaczynał
pracować, nie zastanawiał się nad tym, dlaczego na jego ustach ani razu w ciągu dnia nie zatańczy uśmiech .
Uśmiech zadowolenia, radości…Czasami tylko zadrgał na ustach grymas zadowolenia czy triumfu po osiągnięciu czegoś,
nad czym napracował się ciężko. Grymasowi temu nigdy nie towarzyszyło jednak zapomniane serce swoim radosnym
biciem-nie mógł więc stać się uśmiechem.
 
 Młody człowiek doprowadził więc wyższe siły do ostateczności, za co czekała go kara. Kara, która miała być jednocześnie
największą nagrodą. Kiedy Keiprgereiz wrócił po jednym z takich samych dni wypełnionych pracą, do domu, kiedy usiadł
w końcu na chwilę w spokoju na fotelu, pozwalając sobie na jedną z tych rzadkich chwil, kiedy zwalniał swój umysł
od obowiązku myślenia, stało się to, co trzy damy i jego serce chciały bo się stało.
 
 Serce i troiste Przeznaczenie wyczarowały potężnego sojusznika, który był środkiem działania i celem samym w sobie
 zarazem. Usłyszawszy, że nie jest samo w swojej złości i słusznym gniewie serce postanowiło odezwać się do Keipegereiza
po latach milczenia. Otworzyło tym samym Wrota. Przemówiło. Młody człowiek podniósł zaskoczony głowę. Wysłuchał.
 
 -Co ja właściwie robię? – zapytał ni z tąd ni z owąd samego siebie.
 
 – Unieszczęśliwiasz siebie, unieszczęśliwiając mnie- odparło serce.
 
 – Dlaczego?
 
 -Ponieważ nikt nie może być szczęśliwy , kiedy jego serce nie jest szczęśliwe. A nieszczęśliwy człowiek nigdy nie żyje
prawdziwie. Jeśli nie żyje prawdziwie, oszukuje siebie. A jeśli oszukuje siebie jest nieszczęśliwy i koło się zamyka.
To proste i najtrudniejsze zarazem.
 
 -Chciałbym być szczęśliwy – odpowiedział cicho Keipegereiz a jego serce ścisnął niesamowity ból. Był to jednak inny ból niż
ten, który odczuwało, kiedy było zapomniane i niesłuchane, ignorowane. Ten ból był o wiele bardziej intensywny.
A jednak niósł ze sobą nadzieję, nawet jeśli był bólem. Bo serce nie było przecież samo,
miało już sojuszników w walce o szczęście swoje i człowieka…którym było.
 
 -Powinieneś był powiedzieć – chcę. Chcę być szczęsliwy. Nie zaś „chciałbym”- odpowiedziało i jeszcze szerzej otworzyło
Wrota, zbliżał sie bowiem środek i cel sam w sobie, wysłany przez trzy rozgniewane damy-sam Orlög.
 
SMOK
 
Smok…był piękny tak, jak tylko smoki potrafią, nikt inny, tylko one. Był Prawością najprawszą ze wszystkich,
zawsze uśmiechnięty bo Prawda karze uśmiechać się zawsze i jest to nakaz przyjemny i odruchowy.
Prawda karze uśmiechać się zawsze bo pozbawiona jest wątpliwości, poczucia niesprawiedliwości, pozbawiona
jest najmniejszych nawet śladów demonów. Wypełnia po brzegi szczęściem. Orlög był środkiem i celem samym w sobie
Przeznaczenia. A Przeznaczenie było Prawdą, o której każdy wie, że nie potrafi ranić, oszukiwać, zwodzić.
Dlatego smok zawsze uśmiechał się delikatnie. Zawsze patrzył prosto w oczy, bo będąc Prawdą we wszystkim
Prawdy szukał a oczy człowieka są niezdolne do kłamstwa, należą bowiem do jego serca, nie zaś do jego umysłu.
Oczy człowieka mogą być martwe i nie mówić nic, kiedy człowiek czeka na deszcz. Są wówczas martwe dla drugiego
człwieka, nigdy zaś dla Orlöga. Smok widzi zawsze to, co ukryte jest dla innych. Widząc martwe oczy, smok kopie tak
głęboko w wyjałowionej ziemi człowieka, aż dokopie się do życia. Często wynosi je na powierzchnię, kiedy indziej zostawia
to komuś innemu do zrobienia. Zawsze jednak człowiek potrafi uleczyć sam siebie, jeśli zrozumie, posłucha,
czy też rozdrażni swoje serce tak, iż otworzy ono Wrota.
 
 Nie jest istotne jak dokładnie wyglądał Orlög. Był piękny i tyle. Przysiadł sobie przed domem duszy Keipegereiza,
składając wielkie skrzydła i spoglądając na młodego człowieka łagodnie, z uśmiechem oczywiście.
 
 -A kostka do gry nadal znajduje się w górze-powiedział
 
-Przepraszam? – spytał niepewnie człowiek z szeroko otwartymi oczyma, w których czaiła się chęć walki.
Walki o zachowanie tego ,co było. Walki o niezmienność swojego życia. Walki, w której bronią jego miało być kłamstwo
a zwycięztwem zabicie serca.
 
 -Nie, nie próbuj ze mną walczyć- smok pokręcił głową – Nie uda ci się wygrać. Co więcej, zginiesz.- pokiwał smutno głową
wyobrażając sobie taki los człowieka. Wcale mu go przecież nie życzył. Ludzi było wielu, dla każdego Orlög miał jednak czas,
sentyment i kostki do gry.
 
 -Wsiadaj! -rzucił rozkazująco smok- mam doprowadzić cię do trzech czekających na ciebie dam. Od razu ostrzegę cię,
że nie myślą w tej chwili ciepło o tobie, zachowuj się więc bez zarzutu, kiedy tam dolecimy. Mamy zresztą jeszcze inne
miejsca do odwiedzenia, zanim się u nich zjawimy. Trzeba, żebyś zrozumiał najpierw co nieco, zanim pozwolę ci odezwać
się do nich, z takim uświadomieniem bowiem, jakie masz teraz sprowadziłbyś na siebie zgubę, to pewne.
Inna jeszcze Pani czeka na ciebie, chcąc opowiedzieć ci o sobie i o tym co robi i ta pani też ma swoje trzy postacie.
O ile jednak damy są jednym będąc jednak trójką, Ona jest trójką, będąc jednak jednością.
 
Słysząc te słowa, Keipegereiz spojrzał na smoka z nieokreślonym grymasem na twarzy z którego na wierzch wybijała
się wątpliwość co do poczytalności smoka. Nie potrafił ukryć tego uczucia nawet teraz, kiedy widział stojącego przed domem,
ogromnego smoka. Orlög uśmiechnał się szerzej:
 
 -Nie twierdzę, że to łatwe do zrozumienia-powiedział rozbawiony- teraz wsiadaj, po co marnować czas, skoro zmarnowałeś
go już wystarczająco wiele w swoim życiu…
 
 Pomijam tutaj opis tego, że Keipegereiz nie usiadł tak po prostu na smoku, tylko musiał uczyć się tego od podstaw,
nie jest bowiem rzeczą łatwą podróżowanie na smoczym grzbiecie. I nie chodzi tu jedynie o technikę trzymania się na nim
tak, aby nie spaść. To o wiele bardziej skomplikowane zadanie, nie jest jednak tym, o czym należy opowiedzieć śledząc
tę przygodę tego  konkretnego człowieka…
 
 LOT
 
Smok okazał się być gadułą. Może po prostu miał wiele do powiedzenia człowiekowi, który siedział na jego grzbiecie
i przepełniony trwogą i niedowierzaniem spoglądał na krajobraz na dole. Krajobraz ten był życiem Keipegereiz’a.
Pełen był jedostajności, samotności i pracy. A , widziana z góry, praca nie podobała się człowiekowi tak, jak kiedy tkwił
w niej na dole. Widział siebie siedzącego ze smutna miną, pracującego w pocie czoła, rozdrażnionego, zmęczonego
i pozbawionego celu. Co było celem jego pracy? Pieniądze. Pozycja. Uznanie. Nic ponad to. Na dole wydawało się,
że to bardzo wiele. Widziane z góry pieniądze, pozycja i uznanie były takie małe, nic nie znaczace, nic nie warte.
Coś tak nieistotnego nie mogło być celem. Co więc nim było? Może w ogóle go nie było?
 
 -Było coś takiego – odpowiedział, czytając w myślach, smok – Kłamstwo. To uniwersalny cel wszędzie tam,
gdzie nie ma innego, mądrego. Wszędzie tam gdzie ludzie oszukują samych siebie. Wszędzie tam gdzie przestają grać
ze mną w kości. Wszędzie tam, gdzie przestają obserwować lot kostek już rzuconych.
 
Mijali waśnie granicę Życia Keipegereiz’a, smok powiedzieł więc:
 
 -Teraz opuścimy na chwilę tę smutną Krainę
 
-Mówisz o moim życiu-mruknął urażony właściciel krainy.
 
 -Radości w nim nie widziałem, człowieku, nie dąsaj się więc słysząc prawdę. Taki już jestem. Nie potrafię kłamać.
Mam nawet nadzieję nauczyć cię tego samego, kiedy już znajdziemy się poza granicami twojego życia. Pamiętaj jednak,
że wszystko to ,co  tam zobaczysz znajduje się ukryte i w twoim świecie. Kiedy więc wrócisz do swojego świata i będziesz
chciał sobie o tym przypomnieć, wystarczy, że dobrze poszukasz. Drzewo przebija na wskroś Serce. Gotowy?
Trzeba być zawsze gotowym bo ja, Orlög,  nie mam czasu pytać o to za każdym razem, zasami więc nie pytam.-
tym stwierdzeniem smok uczynił sobie prawo do nie czekania na odpowiedź Keipegereiz’a czy jest on gotów czy nie
i przekroczył granicę.
 
 
KSIĘGOWY
 
Za granicą Życia Keipegereiz’a stało Drzewo. Właściwie czasownik „stało” był nie na miejscu, było ono bowiem zawieszone
pomiędzy pustką, która pusta nie była, ale tam wzrok młodego człowieka teraz nie sięgał. -Chciałbym, żebyśmy odwiedzili
dwie krainy – poinstrułował smok – Tą, która leży na Dole i tą , która leży na Górze. Obie są jednak niezależne od ocen
i jednoznaczności, będąc jednym i zachowując mimo to swoją odrębność. Wylosujmy, którą pierwszą odwiedzimy,
nie ma to bowiem znaczenia, jako że obydwie są równie ważne.- i Orlög rzucił kostkę do gry, ustanawiając oczka parzyste
wyborem jednej krainy a nieparzyste wyborem drugiej. Patrząc na wynik , skierował swój lot ku górze. – Poznaj boginię
poezji i mądrości, mój drogi Keipegereiz. Jest piękna, miła i słodka, przemawia wierszami zachowując przy tym najwyższą
precyzję i dokładność swoich działań, wiążąc chaos słów serca i harmonią myślenia .Oddaję cię w jej ręce, możesz zejść
z mojego grzbietu. Nie odejdę daleko – ostatnie słowo miało być zapewne żartem, o czym świadczył ton wypowiedzianych
słów i towarzyszący im figlarny uśmiech, Keipegereiz nie zrozumiał jednak żartu ,jego odpowiedź uśmiechem była więc
nienaturalna.
 
 Spojrzał na stojącą przed nim kobietę. Tak, piękna była. Miała zamyśloną twarz i czyste, przejrzyste spojrzenie mądrych
oczu. Jej ruchy były powolne, dystyngowane, słowa, jakie wypowiadała były przemyślane i wiązały się w konkretne,
poukładane zdania. Płynęła od niej spokojna muzyka jaką odnaleźć można w szumie drzew przy lekkim wietrze,
w falach oceanu cicho dopływających do brzegu, w wieczornym dialogu usypiających w ogrodzie kwiatów, w trzeszczeniu
kory sosen , w pojedyńczym dźwięku machnięcia skrzydłami wielkiego ptaka, szybującego wysoko na niebie. Keipegereiz
widział ją w powolnej wędrówce białych chmór, w śniegu spadającym wielkimi płatkami powoli na ziemię, w zamyśleniu gór,
które nie znają brzemienia ognia, w żarzących się węglach dogasającego płomienia wywołującego refleksje.
 
 -Chciałabym pokazać ci, jak pracuje pewnien bliski memu sercu staruszek.-powiedziała. – chciałabym,
abyś uważnie obserwował ,w jaki sposób to robi .
 
 Staruszek siedział przy małym biureczku na którym piętrzył się stos papierów. Okulary z grubymi szkłami co chwila
zjeżdżały mu z nosa a on cierpliwie poprawiał je, tak,że musiał być to odruch jaki wypracował przez lata. Był to mały ,
zasuszony staruszek o drobnych dłoniach. Skupienie, w jakim pracował tłumaczył fakt,iż zajmował się liczeniem.
Był to księgowy. Papiery pokrywające biórko były rachunkami, bilansami, rozliczeniami , zapisane od góry do dołu liczbami,
które niewtajemniczonej w arkana tej pracy osobie niewiele by powiedziały. On jednak patrzył na nie ,jak na przejrzyste
obrazy, symbole, dokładnie wiedząc, co ma robić, jak liczyć i jak rozliczać. Wykonywał swoją pracę z największą
dokładnością, każdy błąd mógł go bowiem wiele kosztować. Nie tyle nawet odpowiedzialność finansowa była tym kosztem ,
co utrata szacunku i zaufania do siebie samego. Nie pozwalał sobie na błędy, dlatego też nie pozwalał sobie na rozproszenie
uwagi. Serce jego biło jakby w zwolnionym tempie, odrzucając ,mogące zakłócać myślenie matematyczne, emocje.
Jego mózg przetwarzał  wiele informacji naraz, wykorzystując wszelkie szablony, reguły i schematy myślenia po to jedynie,
by na końcu dojść do prawdziwego wyniku, wieńczącego dzieło obliczeń. Była to żmudna praca,
praca monotonna, wymagająca cierpliwości i najwyższego z możliwych skupienia. Teoretycznie jedynie była niezaskakująca
i mechaniczna, w rzeczywistości wymagała  ciągłej uwagi, najwyższej jakości umysłowych operacji.
 
-Człowiek ten jest profesjonalistą- powiedział Keiprgereiz – wykonuje swoją pracę z największą dokładnością i uwagą.
 
 -I takie wykonywanie pracy jest najbliższe memu sercu i za takie wykonywanie pracy czeka ludzi nagroda ode mnie –
usmiechnęła się Brygit
 
-Tak też zawsze starałem sie wykonywać swoją pracę…
 
 -Nie do końca, Keipegereiz. Staruszek ten nie zastanawia się nad tym ,co uzyska materialnego za swoją pracę,
nie jest dla niego ważne, ile mu za tę pracę zapłacą, jakie dostanie wynagrodzenie. To jest drugorzędna sprawa  sztuki,
przyjemnośćjaką czerpie z wykonywania swojej pracy, uspokojenie jakie w niej odnajduje. Liczy się dla niego to,
że się w niej sprawdza, że mimo upływu czasu wciąż jest takim samym profesjonalistą, że samodoskonali się.
Liczy się dla niego to, że nigdy nie zawiódł, że zawsze stawał na wysokości zadania, że rzadko się mylił, a w przypadku
omyłki zawsze potrafił ją naprawić. Nie wykonuje swojej pracy dla pieniędzy. Nie wykonuje jej także licząc na uznanie
innych, ponieważ jego własne uznanie dla pracy samego siebie jest dla niego najważniejsze. Ważne jest dla niego uznanie
innych, wówczas dopiero, kiedy zdobędzie uznanie swojego serca Jeśli chodzi zaś o pozycję, niewiele interesują tego
księgowego hierarchie. Nie ma potrzeby, by być najwyżej, by mieć pod sobą innych i zarządzać nimi.
Wie, że wystarczająco trudną pracą jest zarządzanie sobą samym, swoim potencjałem , możliwościami i umiejętnościami.
Ponieważ jest pewnien tego, że dobrze wykonuje swoją pracę, nie ważne jest dla niego to, na jakiej to robi pozycji i nie ma
ślepej ambicji by rządzić, mieć władzę, stać na szczycie. On zdobywa swoje własne szczyty a nie szczyty władzy,
jakie tworzą łańcuch górski kariery.
 
 -Ja…nie żyłem, nie pracowałem więc tak jak on…
 
 -Nie, nie pracowałeś. Ale mam nadzieję, że to się teraz zmieni- uśmiechnęła sie Brygit  a człowiek poczuł ,że dla jej piękna
i mądrości mógłby zrobić wszystko. Odnalazł jeden z filarów. Drogę. Wskazówkę. Radę. Odnalazł jedną z Prawd.
 
 
GRA W KAPSLE
 
-I jak tam , człowieku? – spytał smok życzliwie, kiedy ten z powrotem wdrapywał się na jego grzbiet.
 
 – Średnio – odparł wzruszając ramionami Keipegereiz – Dostałem burę, można tak powiedzieć…
 
 -To świetnie, bardzo się cieszę, gratuluję – zaśmiał się smok odlatując i kierując się szybko w stronę korzeni drzewa,
tak szybko, że młodemu człowiekowi zakręciło się w głowie i zatkały mu się uszy.
 
 -Spieszę się, bo nie dobrze byłoby robić zbyt duże przerwy, pomiędzy spotkaniami z obiema Brygit. Poznasz teraz drugą
z nich i myślę że i ta zaskoczy cię i nauczy niejednego.Za chwilkę tam będziemy.
 
 Szybkość lotu sprawiła, że Keipegereiz  skupił się przede wszystkim na tym, by nie spaść ze smoczego grzbietu,
nie miał więc za bardzo czasu by myśleć nad tym co usłyszał. Miał więc akurat okazję w końcu czuć lekcję
a nie uczyć się jej i jego dusza powoli trawiła w zaciszu to co usłyszał od Brygit, bogini Poezji; umysł skupiony
był na kierowaniu ciałem podczas tej szalonej, smoczej przejażdżki.
 
 W końcu Orlög wylądował – Jesteśmy- powiedział – Idź by odnaleźć drugą Brygit, która jest boginią kowalstwa i wszelkiego
innego rzemiosła. Jest fascynująca. Pełna wigoru i wdzięku, mówi szybko, spontanicznie, bez ogrudek.
Łączy w sobie wszystko to, co co pokrywa się ogniem silnych emocji. Czeka na ciebie, by udzielić ci kolejnej bury.
Nie ubolewaj jednak na tym, tylko pozwól swojej duszy nauczyć się czegoś, co dawno temu powinieneś był znać.
 
 Brygit stanęła przed nim i prawdą było to, że była fascynująca. Jej twarz i całą postać charakteryzowała pełna energii
ruchliwość, spontaniczność gestów i słów.  Twarz miała figlarną jak małe dziecko, które  przeskrobało coś ale i tak wie,
że ujdzie mu to na sucho. Muzyka otaczająca ją była żywiołowa i wesoła, pełna pasji. Była to muzyka ,
jaką odnaleźć było można w szumie drzew w czasie silnego wichru, w falach rozbujanego morza, które rozpryskiwały
się z hukiem o brzeg, w porannej gadaninie  budzących się  w ogrodzie kwiatów, w strzelających na słońcu szyszkach sosen,
w silnym machaniu skrzydeł łownego ptaka. Widać ją było w pogoni burzowych chmur, w śnieżnej zamieci,
w wybuchu gór-wulkanów, w płonącym wysoko ogniu wywołującym emocje.
 
 -Grałeś kiedyś w kapsle? – zapytała ale nie czekała na odpowiedź –
Dzieci uwielbiają grać w kapsle, sprawia im to radość.
Popatrz.
 
 I oczom Keipegereiza ukazała się grupka dzieci grających w kapsle. Ich buzie były to uśmiechnięte,
to zaś skupione. Uśmiechały się przed strzeleniem kapslem, potem zamierały w skupieniu oczekując efektu.
Zależnie od efektu albo podnosiły w górę ręce w geście triumfu i śmiały się wesoło, albo uderzały w złości pięścią o chodnik
mamrocząc mniej lub bardziej cenzurowane słowa. Nie dało się ukryć, że były całe pochłonięte grą. Ich skupienie było pełne
emocji, wyczekiwania, niepewności . Ich ruchy zaś bawiły się bez strachu ryzykiem wynikającym z różnych posunięć,
gra ta była bowiem zabawą a porażka pozbawiona była odpowiedzialności. Mimo braku odpowiedzialności,
dzieci nie podchodziły jednak do zabawy bez zaangażowania i największych starań. Przeciwnie, ważny był dla nich każdy
ruch, każde zagranie. Wkładały w zabawę całe swoje serce. Równie mocno przeżywały zwycięztwa,
co porażki był więc dla nich najważniejszy sam fakt tego, że grają, że coś się dzieje, że należy poświęcić pełne
zaangażowanie w to, co  się akurat porabia na podwórku.
 
 Najwyraźniejsze z tego wszystkiego były dla młodego człowieka uśmiechydzieci. Ich śmiech.
Tak dawno nie słyszał wokół siebie śmiechu i od tak dawna sam nie śmiał się. Radość. Dzieci były nią przepełnione.
Zabawa sprawiała im przyjemność, porażki smuciły, wygrane cieszyły- wszystko zaś podporządkowane było regule
każdej dobrej gry-miało dawać radość
w nauce.
 
 -Czy odnajdujesz w tych dzieciach coś, czego tobie brakuje? -zagadnęła Brygit
 
-One…są radosne. To, co robią, sprawia im przyjemność. Myślę, że moja praca nigdy nie sprawiała mi takiej przyjemności,
ale praca to przecież praca a zabawa to zabawa. Ona się bawią.
 
 – Twoje myślenie jest błędne. Zabawa jest pracą dzieci. Tyle samo daje im nauki,
tak samo rozwija je i kształci jak dorosłego człowieka powinna kształcić jego praca. Dzieci wykonują swoja pracę,
zabawę z radością.
Angażują się w nią emocjonalnie. Włączają do niej nie tylko swoje myślenie ale także uczucia, emocje.
Wkładają w nią wszystkie możliwe formy swojej aktywności-i aktywność umysłową i serce.
Praca niewiele powinna różnić się od zabawy. Z pracą wiąże się odpowiedzialność , której zabawie brakuje.
Praca powinna być dokładna, cierpliwie wykonywana, tego nauczyłeś się już na górze. Ale naucz się teraz,
że praca wykonywana bez radości, niewiele jest warta. Jeśli to, co ludzie robią nie sprawia im radości, satysfakcji,
jeśli samo myślenie o tym co muszą zrobić  wywołuje  ścieżkę działalności, nie marnując czasu.
 
 To, co widziałeś w grze w kapsle, w obserwacji dzieci, to zasada żarliwości. Żarliwość polega na silnej woli,
silnej motywacji by robić coś i odczuwać w czasie tego działania radość. Dzieci  często zapominają o tym i wybierają
w dorosłości pracę, która nie cieszy ich, przekonane, że na tym między innymi dorosłość polega. Ty tak zrobiłeś.
Pytałeś o zdanie swój umysł i on odpowiedział ci jedynie, co potrafi i czego będzie potrafił się nauczyć.
Ale nie pytałeś o zdanie swojego serca. Ono powiedziałoby ci ,co powinieneś robić w życiu takiego,
żeby sprawiało ci to radość, byś mógł wykonywać to zgodnie z zasadą żarliwości. Ale nie słuchałeś go i stałeś się maszyną
świetnie wykonującą polecenia mózgu. Straciłeś zaangażowanie, radość, pasję. To nie była praca. Praca jest zawsze pasją,
pełną radości, żarliwości, zaangażowania działalnością. Ty nie pracowałeś, tylko odpracowywałeś swoje. Dla złych celów.
 
 -Widziałem motywy mojej pracy, wiem,że były niesłuszne- zaczerwienił się człowiek.-
Widzę też, że nie pracowałem w taki sposób, w jaki powinieniem był.
 
 -Tak, to prawda. Ale mam nadzieję,że to zmienisz.- powiedziała, podobnie jak pierwsza Brygit i odeszła ,
zostawiając go samego.
 
 
PRAWDA
 
Keipegereiz był przygnębiony, po raz pierwszy od dawna nie trzymał swoich uczuć w zamknięciu, więc zwaliły mu się hurtem
na głowę , obnażając wszystko to, czego dotąd wolał nie widzieć, nie czuć. Ze wściekłym okrzykiem rzuciły się na przyczynę
ich zamknięcia, którą było Kłamstwo i zabiły je równie brutalnie, jak brutalnie Kłamstwo obchodziło się z nimi.
Młody człowiek stracił ten, z pozoru tylko łaskawy, w rzeczywistości zaś wyniszczający i zabijający po cichu i powoli mechanizm obronny. Kłamstwo nie mogło już mu więcej pomóc. Odeszło, znikło, zostawiło go samego.
A on poczuł się bezbronny, zostawiony sobie samemu na pastwę losu, bez ochrony przed cierpieniem. Był sam.
Był bezbronny. Nie miał nic by ochronić się przez smutkiem, przed żalem, przed trudnościami życia.
 
 -Przecież skoro już otworzyłeś serce, to możesz zawsze pogadać ze mną – odezwało się coś w duszy Keipegereiz’a
 
-Kim jesteś?
 
 -Nie wiem, jak chciałbyś mnie nazywać…Jestem lepszym tobą. Albo tak zwanym „wyższym ja”.
Twoją opoką, tarczą i mieczem w jednym? Tobą, tylko lepszym, bezgrzesznym. Tobą Sprzed Kłamstw.
Nazwij to jak zechcesz, wszystko jedno, generalnie zadanie moje polega na chronieniu ciebie i pomaganiu ci. I jestem tobą.
Ty i ja to jedno, z tą różnicą, że ja jestem mądrzejszy i bez win, bez kłamstw, bez żadnego pietna demonów.
Jestem tym co w tobie jest najlepsze. Ochroną. Jestem twoją tarczą ochronną.
 
 -Czuję się taki samotny i bezbronny. Wiem, że nie powinno być tak, że to
,co mi pomagało to było kłamstwo, wiem…Tylko…kiedy ono było, nie czułem się źle
 
-Tylko dlatego, że wtedy w ogóle nic nie czułeś. Teraz czujesz ból i smutek, bo straciłeś oparcie.
Wcześniej oszukiwałeś siebie samego, że wszystko, co robisz jest w porządku.
Dziś wiesz, że praca jaką miałeś i to jak ją wykonywałeś było niewłaściwe. Kłamstwo umarło. Ono nie jest zjawiskiem
pojedyńczym, Keipegereiz. Coś więcej, coś piękniejszego i mądrego jest zawsze tam, gdzie nie ma kłamstwa.
Tym czymś jest Prawda. A nie ma większej ochrony nas samych, nie ma większego sojusznika, obrońcy -niż Prawda właśnie.
 
 -Więc teraz nie ma kłamstwa we mnie…Jest więc Prawda.
 
 – I co ona ci podpowiada ?– spytał zaskakując go Orlög, który przycupnał niedaleko przysłuchując się tej wymianie zdań
pomiędzy nim a jego wyższym „ja”
 
 -Podpowiada mi to, że…pora na kolejną podróż…-uśmiechnął sie młody człowiek
 
-Wsiadaj! – smok zamachał na próbę skrzydłami.
 
 
BRIGIT
 
Oto ona, spójrz, ona nauczy cię zawsze wszystkiego. Prawda jest zawsze zrównoważona. Nie ma jednej, monotonnej twarzy.
 Składa się z wielu. Od kłamstwa odróżnisz ją tym, że pojawia się w sercu, nie zaś w umyśle. Nie  pojmiesz jej myślami,
do nich bowiem kłamstwo ma dostęp i potrafi świetnie nimi zarządzać, bawić się, zmieniać wedle swego upodobania.
Prawda zawsze ma dom swój w sercu człowieka i z niego spływa na jego myśli i działania. Jeśli spotkasz coś co będzie
zupełnie jednoznaczne i będzie miało tylko jedną skrajność w sobie, nie nazywaj tego nigdy Prawdą. Jeśli  ktoś jest bez wad,
nie jest człowiekiem. Jeśli znajdziesz planetę ,na której nie będzie dnia, albo nie będzie nocy, nie będzie to Ziemia.
Jeśli spotkasz poetę, który ucieka zupełnie przed prozą, nie będzie to mądry człowiek, żyjący w Prawdzie.
Jeśli zaś  znajdziesz twardo stąpającego po ziemi człowieka, którego nigdy nie urzekł żaden wiersz,
również nie będzie to ktoś , kto żyje w Prawdzie. Prawda dotyczy spraw, rzeczy, ludzi, zjawisk-zrównoważonych.
Oto ona, spójrz, ona nauczy cię wszystkiego. A oto Brigit. Patronka lekarzy, bogini leczenia, uzdrawiania, kojenia,
naprawiania, przywracania równowagi.
 
 -Witaj, Keipegereiz – powiedziała – Już wiesz, czym się zajmuję. To, co robię, czynię z dokładnością starca i z żarliwością
dziecka. Dbam i o precyzję i subtelność mego dzieła, o to by wykonywać je cierpliwie i perfekcyjnie. Dbam też o to , by to,
co robię sprawiało mi radość, bym pracę tę wykonywała z pasją i z radością, bym uśmiechała się z satysfakcją do mojego
dzieła. Nie dbam o pieniądze. Nie dbam o pozycję. Nie dbam o uznanie. Gdybym postępowała inaczej nigdy nie mogłabym
nikomu pomóc. A pomaganie i leczenie to jest właśnie to , co jest moim atrybutem, co jest kwintesencją mnie.
Miałam być twoją patronką, wiesz? Ale odrzuciłeś mnie i wybrałeś inną, łatwiejszą ścieżkę, nie słuchając muzyki,
jaką pozostwiłam dla ciebie w twoim sercu. Nigdy jej nie słuchałeś. Tak, odrzuciłeś mnie…
 
 -Pani…jak to możliwe ,że odrzuciłem ciebie? Zająłem się taką pracą jaką…jaka…która…
 
 -Nie potrafisz już kłamać, jak widzisz – uśmiechnęła się Brigit
 
-Robiłem to , co potrafiłem. Ale nie robiłem tego , co powinienem, najwidoczniej…
 
 -Prościej: nie robiłeś tego, co najlepiej potrafiłbyś robić.
 
 -To znaczy?
 
 -Każdy z nas ma swoje Przeznaczenie, Keipegereiz. Każdego z nas Los wyposaża w talent. Wrodzone zdolności,
umiejętności. Każdy z nas ma zadanie do spełnienia na ziemi, rolę jaką wyznaczył mu Los. Tobie również  został przypisany
talent, zadanie do wykonania, jak każdemu. Ale zignorowałeś Przeznaczenie, zapomniałeś o swoim talencie, wolałeś zająć
się czymś innym. Być może dlatego, że Los twój miał być niełatwy i pełen poświęcenia. Takie Przeznaczenie nie jest łatwe
ale bardzo satysfakcjonujące. Wiedz, że trzy damy są sprawiedliwe, wierz mi.  Jeśli obdarzają kogoś niełatwym Losem,
pełnym przeszkód, konieczności poświęcenia, zawsze jednocześnie dają mu wystarczająco dużo siły i takie cechy
charakteru, które pomogą mu uporać się ze wszystkim. Zadanie równoważy zawsze ilość siły serca koniecznej
do jego wykonania. Nigdy więc nie powinno mówić się, że coś jest ponad nasze siły albo ,że Los jest niesprawiedliwy.
Nigdy nie jest niesprawiedliwy, jeśli tylko nie żyjemy w Kłamstwie. Kiedy wybieramy drogę Kłamstwa..
musimy liczyć się z tym, że to boli. Będą chwile, będą przypomnienia, sny, marzenia, ideały straszące swoją idealnością-
które będą przypominały naszemy wyższemu „ja” o Prawdzie. Wówczas życie może być …nieszczęśliwe.
 
 -Co było mi więc przeznaczone? Co powinienem był robić  a o czym zapomniałem?
 
 -A jak czujesz? Jak myślisz? Co ci podpowiada serce? Nawiązałeś z nim przecież w końcu dialog, to ono w zasadzie
wpakowało cię w tę przygodę, podróż do wnętrza siebie. Nie zrobiło tego ze złośliwości. Zrobiło to właśnie dlatego by móc
chronić cię. Serce, twoje serce jest twoją ochroną przed Kłamstwem, przed niewiedzą, która jest niepamięcią tego,
co zostało ci przeznaczone. Serce z ogromną ochotą ci to przypomni. Ono to ty, najprawdziwszy i najlepszy ty.
 
 Więc Keipegereiz spytał swojego serca o to, co powinien robić w życiu, o to , co jest jego celem i przeznaczeniem.
Prosił je, aby mu przypomniało to, z wiedzą o czym urodził się, to , co było mu dane a o czym zapomniał.
I serce powiedziało młodemu człowiekowi o celu ,jaki uważało za najważniejszy w życiu ,nie tylko swoim ale w życiu każdego człowieka.
Było coś , co każdy powinien odczuwać jako nakaz i gdyby tak się stało świat byłby piękniejszy a ludzie na nim szczęśliwsi,
trzy damy spokojne, bogowie uśmiechnięci a z Orlögiem można by dyskutować i negocjować bez końca. Celem tym było
pomaganie innym, niesienie pomocy wszystkim tym, którzy jej potrzebują i wszędzie tam gdzie dzieje się krzywda.
Cokolwiek ktokolwiek robi, tłumaczyło serce, nie powinien robić tego jedynie dla siebie. Jeśli to, co robimy ,
robimy jedynie dla nas samych – nasze życie jest puste. Niczego wówczas nie siejemy na świecie, niczego po sobie
nie pozostawiamy, przykładamy się do zubożenia świata. Nikomu życie jedynie dla siebie samego i działanie jedynie
na swoją korzyść nie może dać szczęścia. Być może można w ten sposób osiągnąć satysfakcję, zaspokojenie, sukces, można czuć się zadowolonym z takiej swojej pracy. Ale szczęścia nie można odnaleźć w takim działaniu. Szczęście ma to do
siebie że aby było –musi być dzielone z innymi. Oto podstawowa zasada szczęścia- równowaga, sprzężenie, poświęcenie,
które nic nie kosztuje, które nie jest przykre a wręcz przeciwnie- jest odczuwaniem pełni, z innymi.
 
 -Cokolwiek będę robił…-powiedział Keipegereiz – muszę to robić dla innych. Muszę pomagać innym. Nie mogę zapomnieć,
że to powinien być główny cel mojego życia- tworzyć, działać, pracować, rozwijać się – dla innych, słabszych, którym należy
się moja opieka, ochrona, pomoc. Nie ma innego wyjścia. To, co robiłem muszę zacząć robić w ten sposób, by mogło
to pomóc innym. Oto , co zostało mi przeznaczone. To najtrudniejsze zadanie na ziemi, najbardziej odpowiedzialne
i wypalające. Ale z drugiej strony to najpiękniejsze Przeznaczenie jakie można sobie wyobrazić.
Nic tak nie rozwija i nie doskonali człowieka jak pomaganie innym ludziom, wspieranie ich.
Nic bardziej nie zmienia świata na lepsze. To jest też coś, czego tak bardzo potrzeba światu.
 
 -Myślę, że możesz odwiedzić trzy damy – uśmiechnęła się Brigit.
 
 -Muszę? – w pytaniu młodego człowieka zabrzmiał wstyd i obawa przed konfrontacją.
 
 -Kiedy one wzywają – wtrącił się Orlög – brawurą i głupotą byłoby nie stawić się.
W skrajnych przypadkach może się to skończyć przerwaniem nici. Wsiadaj i lećmy, miejmy to już za sobą.
 
 SKARBONKA
 
Keipegereiz nie dostrzegł tej chwili, kiedy u jego boku pojawiły się trzy sędziwe damy a kiedy zniknął Orlög-szkoda,
ponieważ był to spektakularny widok, który urzekłby jego serce. Może jednak chwila ta ma to do siebie, że ludzkie oczy
nie są w stanie nigdy do końca jej pojąć,  nie są w stanie ujrzeć jej  i zrozumieć a nawet poczuć. Orlög  odszedł a pojawiły
się trzy  staruszki, tyle tylko zobaczył Keipegereiz. Usłyszał jak rozmawiają. Narzekały. Były pełne rozgoryczenia i słusznego
gniewu a gniew ten był skierowany przeciwko niemu.
 
– Tak to można powiedzieć, zachaczając o południowoeuropejski aspekt nas trzech i związany z nim związek frazeologiczny,
że w istocie można wychodować żmiję na własnej piersi – powiedziała Pierwsza z nich.
 
 -Dlaczego południowoeuropejski? – spytała Druga
 
-Nie wiem, skojarzyło mi się z Herkulesem. Tobie nie?
 
 -Czy ja wiem, czy ja wiem…
Może. Chociaż nie pamiętam, nie mogę przecież pamiętać wszystkich ludzkich powiedzonek i ich genezy.
 
 -Tak czy tak czy owak i na wspak, prawdą jest to ,co pobrzmiewa w takim wyrażeniu.-ucieła Trzecia – Dajesz coś komuś,
inwestujesz, bezinteresownie, jeśli o siebie chodzi, ale interesownie o tyle, że spodziweasz się coś kiedyś wyjąć,
skoro wkładasz…dla ludzi. Z ludźmi jak ze skarbonkami jest…Tylko czasami robisz coś dla świata powołując do
życia „tego, który pomaga” a on co?
 
 -A on nie pomaga – skrzywiła się druga.
 
 -I cały plan diabli biorą! A z jakiej części świata pochodzi to powiedzonko o diabłach?- zainteresowała sie Pierwsza.
 
 -Nie wiem, moja droga. Cały plan szlag trafia (nie wiem również, nie pamiętam skąd takie powiedzenie
o szlagu i co to takiego …) bo ktoś żyje, rozwija się, zbacza z dobrej drogi, ignoruje swoje serce i robi coś rupełnie
innego niż plan przewiduje.
 
 -I po co tu się starać, powiedzcie? – Trzecia srogo pokiwała głową
 
– Taki piękny los! Niełatwy ale przecież najszlachetniejszy, z górnej półki, można by powiedzieć ;
to określenie to już jakaś kapitalistyczna nowość, zdaje się, cywilizacja i te sprawy, te, jak im tak-supermarkety…
 
 -Ołtarze Mammona – westchnęła pierwsza
 
– Oj, nie wpadaj w taki pesymistyczny, romantyczny nastrój, proszę cię , bo mi zawsze wtedy żal,
że  kiedyś stał się początek…
 
 -Przeznaczenie szlachetne, siła w człowieka wlana, rekompensująca trudy takiej drogi a taki człowiek co?
Porzuca taką ścieżkę właśnie po to, by oddać hołd takiemu Mammonowi i tak to trzeba nazwać- podsumowała trzecia
 
-Niewdzięcznik!
 
 -Zdrajca!
 
 Keipegereiz przestępował z nogi na nogę słuchając rozmowy staruszek i coraz to bardziej robiło mu się głupio.
Głupio i wstyd a starsze panie , swoim narzekaniem, nie ułatwiały mu sprawy. Przecież już wiedział, już pojął, zrozumiał
a raczej poczuł. Rozumiał ich żal i rozgoryczenie. Zawiódł swoje własne Przeznaczenie , zawodząc najbardziej siebie samego
i ludzi, którym powinien był pomagać, dla których powinien był żyć.
 
 -Przepraszam! – wtrącił może niegrzecznie przerywając rozmowę, ale spontanicznie – No, przepraszam….Wiem już ,
o co wam chodzi. Wiem , że zdradziłem swoje powołanie, odrzuciłem  Przeznaczenie jakie dla mnie stworzyłyście.
Powinienem był pracować dokładnie. Powinienem był pracować żarliwie.  Ale przede wszystkim powinienem robić to, 
w czym jestem najlepszy, robić to , co zostało mi przeznaczone. Uczyłem się tylu nowych i potrzebnych rzeczy,
łatwo uczyłem się wszystkiego. Ale…
 
 – Ale uczenie się to niedoskonały proces. Doskonalszym od niego jest proces przypominania sobie.
Serce zna tajemnicę Przeznaczenia. Odkryć, co powinniśmy w życiu robić to przypomnieć sobie, do czego zostaliśmy
stworzeni. Przypomnieć sobie można pytając o to strażnika tej tajemnicy-serca- odpowiedziały wszystkie trzy
i każda z osobna. Keipegereiz sam sobie odpowiedział. Ta podróż dobiegła końca. Mógł powrócić do swojego życia.
A kiedy to sie stało uświadomił sobie, że prawdziwa podróż dopiero się ropoczęła a to, co się stało,
było tylko symbolicznym nabyciem biletu. Biletu w jedną stronę. Teraz trzeba było naprawić, działać, zmieniać,
walczyć i stawać się tym, kim się urodziliśmy.
 
 
SPEŁNIENIE
 
Można powiedzieć, że to, co się dalej działo, zaspokoilo pragnienia trzech dam i rozpogodziło ich wcześniej zagniewane
oblicze. Keiperegeiz zaprzyjaźnił się ze swoim sercem, ono również wybaczyło mu to, że ranił je wcześniej swoją
obojętnością. Serca mają to do siebie, że wybaczają sobie, ponieważ uraza i gniew prowadzą zawsze do samodestrukcji.
Hodowanie ogrodu urazy nie jest w stylu serc.  Chwast żalu i gniewu marnieją po jakimś czasie w nich,
nie rozrastają się, więdną i serca wykopują je na wiosnę by ocalić ziemię. Wiosna – zgoda płynąca z Prawdy ,ocala
je przed uduszeniem się pod dziko, bujnie kwitnącym ogrodem nienawiści. Młody człowiek nie rozpamiętywał więc tego
co było przedtem. Nie patrzył wstecz, zbyt wiele bowiem stracił już czasu, sił i energii robiąc to,
co oddalało go od celu jego życia. Wziął się do pracy-po prostu wziął się od razu do pracy. I pracował dokładnie,
wkładając w swoje działania najwyższą jakość. I pracował żarliwie, czując radość płynącą z zaangażowania i spełnienia.
Robił przy tym dokładnie to, co było mu przeznaczone. A talent ku temu, kunszt, umiejętności, zdolności ,
wiedza i siła by sprostać niełatwemu Przeznaczeniu były w nim, jako dar , który otrzymał od trzech dam wraz
z Przeznaczeniem. Kiedy więc nie wiedział jak, sięgał pamięcią do praźródła swojej pracy, do swojej duszy,
do siebie samego, rozmawiając z sercem. Ono zawsze wiedziało, co robić, jak coś zrobić, kiedy i w jaki sposób.
Było w nim wszystko , czego potrzebował by sprostać zadaniom jakie wyznaczył mu los.  Ciężki ale sprawiedliwy los –
ile problemów, tyle siły by je pokonać.
 
 Keipegereiz pomagał ludziom. Spełnił się. Doskonalił sam siebie. Był szczęśliwy. I jego serce też było szczęśliwe.
Już zawsze potem. Bo Kłamstwo odeszło na zawsze a Prawda zajęła jego miejsce, nie ma bowiem pustki
i zawsze mamy do wyboru kierunek na szlaku.
 
 
ODWAGA
 
Trudno powiedzieć czy Miotła była zadowolona słuchając opowieści Baby Jagi, musiała bowiem zrewidować swoje własne
myślenie i odczucia, musiała przemyśleć to, co , jak myślała, miała już dawno przemyślane. Nie tylko ludzie ,ale miotły też,
mają trudność ze zmianą patrzenia na stwardniałe przez lata myśli jakie narastają w głowie. Trudno uwierzyć w to,
że mogliśmy być w błędzie. Trudno zmienić swoje myślenie na jakiś temat. O wiele łatwiej jest trwać w iluzji, jaką stwarzamy
sobie, żeby nie zwariować. Mamy tak silną potrzebę zejścia na ziemię, twardego po niej stąpania, że bardzo trudno nam
zdobyć się na ryzyko zmiany. Dotyczy to ważnych spraw dotykających Przeznaczenia, jak przypadek człowieka
imieniem Keipegereiz, dotyczy to też jednak z pozoru bzdurnych , nieistotnych przekonań. Takich jak przekonanie
Miotły, co do tego, że jest kimś lepszym , ważniejszym niż Domek.
 
-Nie oceniaj nigdy ludzi swoją miarą, Chyża – uśmiechnęła się Jaga –
Twoja miara może być po prostu za mała na zmierzenie tego, co pamiętają ich serca.
A ich miara  jest wówczas za wąska by zmierzyć twoje przeznaczenie i to, co robisz i właściwie to ocenić.
Nie krytykuj. Każdy ma swoją bajkę i opowieść każdego człowieka jest inna. Każdy z nas ma do opowiedzenia pewną
historię. Niektóre są wesołe i pełne szczęścia. Inne pełne transformacji. Są i smutne historie, kiedy szczęście człowieka nigdy
się nie spełnia i życie jego staje się trwaniem. Ale jedno jest pewne- Przeznaczenie nagradzaidących za nim, każe tych zaś,
którzy je porzucają…
 
 -Co można wtedy zrobić, kiedy życie staje sie trwaniem a nie szczęściem?
– spytał nagle z lekka filozoficznie, przecząc opinii na swój temat ( że kto nie ma w głowie, ten ma w nogach), Domek.
 
 -Mieć odwagę. Walczyć. Tak mało jest ludzi, którzy potrafią walczyć. Los wynagradza to, co w ludziach rzadkie.
Dlatego kto walczy, osiągnie zwycięztwo a świat schodzi z drogi temu , kto wie czego chce i wyciąga  po to rękę.
Odeszliśmy od tematu – zreflektowała się wiedźma – Zaczynam mówić na zupełnie inny, niz zamierzony ,
temat i to sygnał dla mnie do tego by przestać mówić.
 
 Miotełka łypnęła okiem na Domek a on łypnął okiem na nią (i nie ma znaczenia fakt ,że ani jedno ani drugie nie miało oczu)
po czym obydwoje zrobili minę pod tytułem „Aaaaa, niech ci będzie. Zgoda.” I była to ulga dla obydwojga.
 
Dla SBrewBlade’a, ponieważ pamięta – robi dokładnie to, w czym jest najlepszy J
16.12.2004.Warszawa.
 
RAIDHO  KENAZ  GEBO
EIHWAZ PETRIO ELHAZ
 
© by Bianka 2004