Feurkan


Feurkan

 
 
 
 
 
WSPOMNIENIA
 
Pewnego dnia stara jak świat Baba Jaga, stojąc oparta o kurzą nogę swojego domku, wystawiła pomarszczoną twarz do
słońca, które było tym samym a zarazem zupełnie innym słońcem, jak to, które pamiętała z Początków. Był Wielki Świt,
nastał Dzień Świata a Uroboros pożarł swój ogon raz jeszcze-wspominała. Stała tak bez zmęczenia a słońce schodziło
coraz niżej i niżej, zwiastując koniec dnia, który był początkiem Nocy a końcem Nocy miał stać się Dzień i wszystko
wypełniało swoje przeznaczenie godząc się z nieuniknionym i stawiając wyzwanie zmienialnemu.
 
– Gdzie dziś będziemy wędrować, pani? – spytał nieśmiało domek, bojąc się,że zdenerwuje Jagę, która chcąc go ukarać
 może wpaść na pomysł, by zjeść kawałek jego piernikowej konstrukcji ścian.
 
Ale czarownica była dziś łagodnie usposobiona, w lekko melancholijnym nastroju, rozleniwionym; domek podejrzewał,
że dopadły ją wspomnienia, że cofa się myślami do Początków
 
– Dziś mam ochotę na zupełnie inną podróż – odpowiedziała jakby na potwierdzenie jego domysłów – każdy Koniec jest
Początkiem – rzuciła jeszcze zerkając z ukosa na domek, urażony lekko tym, że wiedźma czyta w jego myślach
i uśmiecha się złośliwie skanując jego nie dorównujące jej mądrości myśli.
 
Jaga udała się do izby wirującej na wysokości kurzej łapy nad ziemią i otworzyła wielką skrzynię, z której wyjęła ciężką,
drewnianą szkatułę. Otworzywszy ją uśmiechnęła się widząc śpiącą w jej wymoszczonym mięciutko wnętrzu, istotę.
Ujęła w szponiaste dłonie rozbudzoną ledwie kryształową kulę, która natychmiast syknęła rozzłoszczona.
 
 – Dlaczego mam się obudzić?- spytał słodki głos i rozpoczął monotonny monolog – tyle rzeczy było, tyle rzeczy będzie,
tyle dzieje się w sekundach tamtych, tych i przyszłych, tyle wyjść, co wyborów, kombinacji, labiryntów, nikt nie jest wolny
a jednak wolność ma każdej drogi i słowa, czas jest szybki jak gazela i powolny jak żółw, tylko sen zamyka moje oczy
i mogę wytchnąć, nie widząc i nie czując każdej przestrzeni i czasu, nie widzę wówczas wszystkich
dróg i światów i wymia…
 
– Cisza! – warknęła czarownica a kula umilkła w tej sekundzie – Zabierz mnie teraz w podróż – już łagodniej,
hipnotyzująco zaszemrała Jaga, wprowadzając wieszczkę w trans – w daleką podróż, która jest tak niedaleko,
 bo w sercach. Chcę odwiedzić ciemny las, gdzie na polanie stoi nieporządne gospodarstwo, byle szałas, gdzie mieszka
 Feurhan…- urwała dając wieszczce czas na dostrojenie się do jej myśli i oczekiwań.
 
 – W którym świecie mam szukać, pani? W świecie zwanym rzeczywistością? W świecie snu? W świecie bajek? W świecie
jednej konkretnej podświadomości? W świecie bogów i opowieści o nich? Każdy jest prawdziwy, każdy ma swe historie i opowieści…
 
– Cóż za pożytek z kryształowej kuli, która pyta swej pani gdzie ma szukać opowieści? – parsknęła wiedźma – szukaj
w świecie ludzkiego serca!
 
-Pani, to trudne zapuścić się w takie głębiny, nieprzebyte knieje, gęstwiny, gęste puszcze człowieczeństwa – westchnęła
kula a domek pomyślał, że chyba przesadziła i Jaga zaraz da jej nauczkę. Ale kula dodała prędko
 
 – Idziemy tam jednak. Ja szukam. Ja patrzę. Ja biegnę przez czas i przestrzenie, przedzierając się przez energię, biegnę
do świata, który ty pragniesz zobaczyć. Znajduję. Widzę. Dobiegam do lasu – to dąbrowa. Za drzewami polana, a na niej
nieporządny szałas. Z szałasu wychodzi Feurhan, niedelikatnie stąpając przecina las, szukając drewna, by rozpalić
ognisko. A drogą het, zbliżając się z każdym krokiem idzie Mag, który ma ogień. Jego imię brzmi Odyn…
 
 
 
FEURHAN I OGIEŃ MAGA

 
Feurhan obudził się wcześnie rano zziębnięty, czując silną potrzebę wyciągnięcia młodych kości. Wyszedł z niedbale
zbudowanego szałasu przepuszczającego wilgoć i poranną rosę, która osiadła na wąsach młodzieńca. Od razu odgadł
dlaczego ogarnął go taki chłód – ognisko zgasło w nocy, widocznie nie dorzucił wystarczającej ilości drewna. Rozejrzał się
– no tak, nie dorzucił drewna bo to zwyczajnie skończyło się a Feurhan nie zrobił żadnych zapasów. Wilgoć poranka i chłód
zmotywowały go na tyle iż postanowił natychmiast wyruszyć do lasu, by nazbierać gałęzi do rozpalenia ogniska na nowo.
 
Ruszył pełen zapału co do tego obowiązku-przedsięwzięcia, skupiając na nim swój młodzieńczy odruch działania
następującego natychmiast po myśli, krótkiej i nie wnikającej w dalsze konsekwencje i następstwa owego działania.
Dziarsko i ochoczo przemierzał las. Urzeczony był pięknem świtu, który nastał jakiś krótki czas temu, pomału oddając swą
 bladą chłopięcość pełnemu męskości dniu o intensywnej barwie i temperaturze słońca. Feurhan lubił te poranne wędrówki
przez las, czuł zew przygody jaką był każdy dzień, czuł instynkt dzikości łączący wspólnym ogniwem jego duszę z duszą
dzikich zwierząt. Przemierzając dąbrowę i zbierając gałęzie podśpiewywał sobie, dając ujście spontanicznej potrzebie
uwolnienia nagromadzonej w nim i skumulowanej po nocnym bezruchu siły mocnego, prężnego ciała.
 Nie męczył się, zebrał tyle drewna na opał ile był w stanie unieść a był w stanie unieść drewno wystarczające
do rozpalenia wielu ogromnych ognisk.
 
Wróciwszy do szałasu rzucił gałęzie niedbale przed paleniskiem. Potoczyły się zawadzając o lichy szałas i zawalając jego
konstrukcję. Ale młodzieniec tylko machnął ręką, cały skupiony na zadaniu rozpalenia ogniska. Ułożył drewno w zgrabny
stosik i zamarł w zaskoczeniu, po czym w gniewie i nieopanowaniu dał ujście swojemu niezadowoleniu burząc uderzeniem
ciężkiej ręki konstrukcję z gałęzi, która rozsypała się jak lekkie pierze po palenisku i dookoła niego. Człowiek uświadomił
sobie bowiem iż nie ma ognia. Jak więc niby ma rozpalić ognisko? Uwolnił adrenalinę wpływającą gwałtownie do krwi
demonstrując swą fizyczną, ogromną siłę na pozostałościach szałasu. I adrenalina i zapał z jakim niszczył swój dom
rozgrzały jego ciało tak iż zapomniał zupełnie o tym, że było mu zimno. Czując głód wyruszył na polowanie,
 nie myśląc o tym iż wieczór sprowadzi na nowo chłód ani o tym, że bez szałasu czeka go noc pod gołym niebem.
 Nie pomyślał też wcale o tym, że upolowane zwierze również wymaga ognia by je przyrządzić i zjeść.
Najistotniejsze pozostawił więc nierozwiązanym, kierując się instynktem głodu, jaki jest typowy rankiem dla młodego, zdrowego człowieka.
 
Kiedy Feurhan polował, drogą nieopodal jego gospodarstwa szedł mag. Wyczuwszy obecność człowieka pomyślał,
 że wpadnie na chwilkę w odwiedziny do mieszkańca dąbrowy a być może znajdzie w nim naczynie zdolne
 do tego by przyjąć treść jaką mógł zaofiarować. Miał poza tym wielką ochotę porozmawiać z jakąś ludzką istotą.
 Odnalazł kupę patyków i gałęzi, która najprawdopodobniej była do niedawna szałasem, oraz stos zgromadzonego opału,
obok wygasłego paleniska. Rozejrzał się po obozowisku młodzieńca, ujął się pod boki i pokręcił z dezaprobatą głową.
 Odgarnął na boki długą, szarą szatę i usiadł ze smutną miną na pniu wyciętego drzewa, gładząc się po białej brodzie.
Posiedział tak dłuższą chwilę szukając w myślach magicznym sposobem właściciela obozowiska a kiedy go znalazł
przypatrzył się bardzo dokładnie jego duszy. Cóż za niecierpliwy człowiek, ten Feurhan! Już rzut okiem na jego
gospodarstwo pozwalał dostrzec w nim niszczycielską naturę, ignorancję co do podstawowych prawd i zasad.
 Mag dostrzegł też ignorancję i ograniczenia duszy człowieka. Nie potrafił zadbać o swój dom, o swój dobytek.
Był bardzo nieopanowany i miał skłonność do uzewnętrzniania swej złości i gniewu, które pojawiały się w nim nawet
w zetknięciu z błahą przeszkodą. Zaniedbywał mądrość płynącą z doświadczenia i wrażliwej obserwacji świata, ludzi oraz sprawiedliwej obserwacji swoich własnych reakcji i swego rozwoju. Tak, zdecydowanie narwany był to człowiek,
działający pod wpływem impulsu, kierujący się pierwotnymi instynktami, a może wręcz prymitywnymi bo w pierwotnej
naturze jest dobro. I mag ów właśnie dobra szukał, zawsze jedynie do dobra chciał dokopać się wchodząc do kopalni
ludzkich motywów, prawd, postaw. Nazwał więc instynkt kierujący młodzieńcem instynktem pierwotnym,
nie zaś prymitywnym. Zobaczmy, pomyślał, co tutaj kryje się dobrego, na jakiej ziemi będę siał-muszę poznać jej
urodzaj, nie zniechęcając się piachem jaki na tej ziemi gdzieniegdzie zalega.
 
 Mag wyczuł dobroć serca tego człowieka – tę jasną stronę osobowości silnego młodzieńca. Był taki spontaniczny i radosny
 i jakże często wydawało mu się że nie ma przeszkód do pokonania! Ta świeżość, odwaga i witalność urzekały maga.
Wiedział, że z brawury można odsączyć głupotę, pozostawiając w człowieku szlachetną odwagę. Instynkt zaś można
uzupełnić doświadczeniem uzyskując mądrość. A odwaga i mądrość- oto naprawdę coś! Feurhan był jak kipiąca energią
forma, której brakowało ustabilizowanej treści mądrości. Tę zaś mógł zaszczepić w nim rozsądek. Rozsądek zaś musi mieć
 odpowiednie okoliczności by ujawnić się i rozwinąć w człowieku. Ale potencjał – tego nie brakowało w tym człowieku,
przeciwnie potencjał był tym co stanowiło kwintesencję Feurhana, jego wizytówkę, to, co było w nim najlepsze.
 
Mag ułożył część zebranych rankiem gałęzi w stos i zanucił krótką piosenkę:
 
Po brzasku
 
Czerwień ognia
 
Rozpala serce
 
A ognisko
 
Musi nauczyć się spalać
 
Powoli
 
Podtrzymując ogieńI stos zajął się jasnym ogniem. Palił się równo pod okiem maga a ten siedział uśmiechnięty gaworząc
 z ptakami, czekając na powrót pana zaniedbanego domostwa.
 
I ów zjawił się niedługo karząc na siebie czekać. Wyszedł z gęstej dąbrowy sapiąc lekko pod ciężarem upolowanej sarny,
 którą przewiesił przez plecy. Ujrzawszy starca siedzącego przed palącym się ogniem przystanął na chwilkę ale zaraz
ruszył dziarsko w jego stronę, uśmiechając się szeroko.
 
– Witaj, wędrowcze! A któż ty jesteś? Siedzisz przy płonącym ognisku, przynosisz mi więc to, czego mi było brak-ogień.
Mam drewno i jedzenie, niczym by jednak były bez twojego daru. Przyjmij więc moją gościnę i poczęstunek!
 
No proszę, pomyślał mag, on widzi mnie i to wyraźnie! Cóż ujrzałby ktoś o zamkniętych oczach-czyż nie człowieka
rozmawiającego z samym sobą?
 
– Dobrze to mówi o tobie, że starego wędrowca do stołu zapraszasz a ja z ochotą gościnę przyjmuję.
Potraktuj ogień jako podarunek, ale dobrze się zastanów czy chcesz go przyjąć.
 
– Nie zawaham się, czując głód we dnie i chłód w nocy-uśmiechnął się Feurhan.
 
– Dar to nie taki prosty jak ci się zdaje i ogień, jak prawdziwe bogactwo lubi za dom swój ducha a nie tylko ciało człowieka.
Pragnę podarować ci coś jeszcze, ale wiedz że mówi się iż szczęśliwy jest ten kto niczego nie posiada,
bowiem posiadanie to praca i dbanie o to co się ma. – łagodnie zauważył mag.
 
-Jakże jednak nie mieć nic?
 
– Ty nie masz niczego, z szacunkiem należnym gospodarzowi to mówię, ale szczerze. Ale mieć możesz. Dam ci ziemię
i drzewa owocowe na niej. Dam ci pole i rośliny dojrzewające w ziemi. Dam ci ogród i ozdobne, cieszące oko kwiaty będą
w nim mieszkały. Ale za to, co ci podaruję muszę mieć twoje słowo, iż będziesz dbał o te moje dary.
 
Feurhan stropił się i przykucnął naprzeciw starca, patrząc smutnymi oczyma w nieznajomą twarz.
 
– Co jednak się stanie, jeśli nie podołam temu zadaniu?.
 
Mag uśmiechnął się wstając – Będą kolejne lub też nigdy już nie dostaniesz szansy. Co ci jest przeznaczone -to może
zmienić twój wybór. Ale twoje wybory mogą nie poruszyć nawet o milimetr przeznaczenia. Ale powiem ci, że kto nie sieje,
 ten nie zbiera plonów, kto nie walczy ten ma wrogów na karku. Kto nie kocha, temu pęka serce i wówczas ja już nigdy
go nie odwiedzę. Śpij i śnij i zależnie od tego, jaką we śnie podejmiesz decyzję, to ujrzysz rankiem po otworzeniu oczu.
 
To powiedziawszy dotknął lekko czoła młodzieńca szorstką ręką, która potrafiła trzymać i ziarno i miecz, po czym odwrócił
się gwałtownie na pięcie i ruszył krokiem sprężystym o jaki nie podejrzewano by go, sądząc po wieku.
 
-Poczekaj! – krzyknął za nim Feurhan – prosiłem cię w gościnę na posiłek!
 
– Inną strawą syci się moje ciało, człowieku, mam nadzieję, że smaczniejszy jeszcze posiłek przygotujesz mi za czas jakiś,
kiedy otworzy się twoje serce i pomieścić będzie mogło wszystko, co spotkasz, aż kolejny świt odda niewinność dniu!
 – odkrzyknął mag i przyspieszył kroku tak iż wkrótce zniknął z oczu Feurhana. A młodzieniec myślał nad jego propozycją
i im dłużej myślał, tym wyraźniej widział, że była to nie propozycja a droga na którą wszedł już w chwili, kiedy tylko ujrzał
i odezwał się do starca. W przeciwnym razie w ogóle by go nie zauważył. Przecież sam go zaprosiłem, przypomniał sobie.
Może ten mój wybór zmienia moje przeznaczenie, ale może było ono już takim i mój wybór nie zmienił w nim nic?
 
Tej nocy śnił o pustym stole – czystej formie, nie zapełnionej niczym, na której rozłożył w geście zaproszenia biały,
czysty obrus. Minęła chwilka i siedział przy pełnym jedzenia stole, uginającym się pod przepysznymi potrawami,
owocami, warzywami, pod dzbanami miodu, piwa i wina. Minęła kolejna chwilka i zobaczył białe, lodowe ziarna gradu zmiatające ze stołu wszystko i mur, który wyrasta pomiędzy nim a stołem, jako przeszkoda. Potem widział krąg ludzi.
Na koniec zobaczył ten sam, jeszcze piękniej i bardziej bogato zastawiony stół i ludzi siedzących dookoła,
cieszących się, posilających się i radujących. Stół był okrągły i nie miał honorowego miejsca, i Feurhan siedział przy nim
bawiąc się i ciesząc a dzban z miodem wędrował od biesiadnika do biesiadnika w koło aż wrócił do niego i młodzieniec nalał
miód do swojego kielicha – słodki płyn w kolorze złota.
 
DARY
 
Jeszcze zanim Feurhan otworzył oczy, niechętnie rozstając się ze snem, pomyślał gorączkowo: „Proszę, chciałbym otrzymać
dar od starca, razem z jego konsekwencjami, tak bardzo chciałbym spróbować, otworzyć oczy i ujrzeć sad i pola i ogród”
 
I człowiek ów doświadczył tego, czego niewielu mogło doświadczyć – zasadę „prosisz-masz”. To, co życzył sobie zobaczyć,
 to też ujrzał. Na wprost jego oczu wyrastał z ziemi przepiękny ogród, z wieloma odmianami przecudnych kwiatów;
niektóre znał, niektórych nie widział dotąd na oczy. W ogrodzie rosły też zioła i krzewy ozdobne, obrzucone kulami kwiatów
 o intensywnych barwach i soczyście zielonymi listkami. Wzrok jego padł najpierw na morze róż kwitnących wieloma
barwami i majestatyczne magnolie o wielkich kielichach pełnych pszczół szukających nektaru. Sycił oczy niesamowitym
pięknem tego miejsca, pięknem jakiego nie spotkał w życiu. Bogactwem natury. Barwy mieszając się i tańcząc wesoło
na wietrze, przyprawiały go o zawrót głowy.
 
Odwrócił głowę w lewą stronę i ujrzał owocowy sad. Drzewa były piękne, zdrowe i dorodne a ich gałęzie uginały się od
 owoców. Na niektórych widać było dopiero zalążki zrodzone z przekwitnięcia kwiatu-te miały zakwitnąć później.
Były tam jabłonie i śliwy, czereśnie, wiśnie i grusze, parę drzewek brzoskwiniowych i moreli. Wszystkie stawały
się brzemiennymi kobietami, zrzucając kwiat dziewczeństwa dla owoców miłości pomiędzy nimi a słońcem
 i ten tak widoczny tu cud ścisnął serce Feurhana wzruszeniem. Prawdziwe bogactwo natury.
 
Odwrócił głowę w prawą stronę i zobaczył zaorane, obsadzone i obsiane pole, które wydało albo miało dopiero wydać
ze swej ziemi rośliny. Na polu dostrzegł ziemniaki, marchew, poletko kapusty, rzepaku, buraków. Dostrzegł zagon
z pomidorami i śpiące cicho przy ziemi ogórki. Odbite od twarzy słoneczników słońce poraziło na chwilkę jego oczy.
 Doprawdy, wielkie jest bogactwo natury.
 
To bogactwo miało stać się jego skarbem, było darem dla niego i wchodził on w posiadanie tego żywego skarbca Ziemi.
 
Feurhan wstał i spojrzał do tyłu na dąbrowę, która dotąd była jedynym jego domem i na obozowisko-liche i niedbale
przygotowane, o które to tylko musiał dbać, czego i tak nie robił jak należy. Ogrom jego teraźniejszego dobytku zatrwożył
go. Jak mam dbać o to wszystko, pomyślał, skoro nie byłem w stanie zadbać o jeden szałas?
 
Nagle instynktownie poczuł zagrożenie i szybko zlokalizował w myślach jego źródło. Ogień! Ogień dogasa! W ostatniej chwili
włożył do paszczy ognia kilka cienkich gałązek, które zostały schrupane w chwilkę, ale podsycony ogień mógł zająć
się konsumowaniem większych gałęzi i ognisko znów paliło się jasno. Mało brakowało-pomyślał ale jednocześnie poczuł
dumę ze swojej przezorności i tego jak odpowiedzialnie zareagował. Duma ta i rozbudzone poczucie odpowiedzialności
podsyciły charakterystyczny dla niego zapał nową jakością. Młodzieniec poczuł, że bardzo chce być już zawsze
tak odpowiedzialny i przezorny. Było to odczucie, które rozprzestrzeniło się w jego sercu i sprawiło,
że Feurhan stał się w niedługim czasie dobrym gospodarzem znanym w całej okolicy z dbałości o swoje gospodarstwo,
o to, co posiada, o swój dobytek i wszystko to, co stanowiło o jego dobrobycie.
 
Sprawdziła się tu zasada jaką wyznawał mag – w dobrym sercu wystarczy zasiać małą roślinkę by po niedługim czasie
doczekać się gęstego lasu, a to co jest zasiane- to samo piękno duszy człowieczej.
 
DOBROBYT
 
Feurhan postrzegany był przez ludzi mieszkających nieopodal jako dobry gospodarz. Miał ziemię rolną i sad a przed domem
piękny ogród. Kiedy rozpoczynał nie miał nawet domu i spał w szałasie. W pierwszym roku jego rolniczych starań padło
mnóstwo roślin – drzewka owocowe zaatakowały szkodniki, nie oszczędziły też niektórych plonów z pola, kwiaty
nieodpowiednio przygotowane na zimę padły od mrozu. Młody gospodarz nie wiedział bowiem nic o uprawie roli
ani o drzewkach ani o kwiatach. Boleśnie przeżył stratę i zniszczenie, które uszczknęły nieco z jego dobytku,
 mimo iż prawdziwie starał się go uratować. Nie mając jednak wiedzy musiał poddać się smutnej nauce na próbach i błędach.
Uczył się kiedy kwitną poszczególne gatunki kwiatów, które z nich wyrastają z nasion, które z kłączy a które z cebul.
Nauczył się walczyć ze szkodnikami ogrodowymi, robić zabezpieczenia z desek tak by nie przekopywały się na jego rabaty
krety, uczył się jak wypłasza się ślimaki i jak pozbywa się mszyc atakujących róże. Nauczył się, które zioła pasują do jakiej
potrawy i jak za ich pomocą może leczyć swoje dolegliwości. Nauczył się pracy na roli konstruując swój pierwszy pług, zanim
stać go było na kupno profesjonalnego sprzętu i konia. Nauczył się jak zaprzyjaźnić się z tym pomocnym zwierzęciem.
Dowiedział się, kiedy trzeba wykopać z matki ziemi jej dzieci, plony, kiedy są one najsmaczniejsze i dojrzałe.
Nauczył się bielić wapnem pnie owocowych drzewek by uchronić je przed atakiem pasożytów i szarańczy i jak chronić
ich gałęzie i owoce. Nauczył się płoszyć czereśniolubne szpaki i jak godzić się z tym że szpak jest przebiegły i jeść musi.
 
Kiedy po kilku latach zdobył w praktyce całą tę wiedzę o gospodarzeniu, uprawie i zbiorach był już ekspertem, do którego
można by przychodzić po radę. Utracona część majątku doczekała się całkowitej odbudowy, z ogromną nawiązką.
Wybudował dom i liczne zabudowania gospodarskie, sprowadzając na swą ziemię zwierzęta- kury niosące jaja, gęsi,
kaczki, indyki, krowy i kozy, pasące się na jego łąkach konie. Znał każde zwierze ze swego gospodarstwa, wiedząc,
jak się nim zająć i jak mu pomóc, jeśli działo się coś niedobrego.
 
Feurhan był zamożnym gospodarzem, doświadczonym przez poprzednie, niemiłe doświadczenia, upartym w dążeniu do celu,
 świadomym zadań i obowiązków. Lubił troszczyć się o swój dobytek. Lubił myśleć o tym, co ma i jak to osiągnął.
Podziwiał siebie za zmianę, jaka w nim nastąpiła, bo też był wart tego podziwu. Z młodzieńca, który miał trudność z tym
by utrzymać swój szałas szczelnym i by podtrzymać ogień na palenisku, stał się mężczyzną dbającym z powodzeniem
o wszystko.
 
Posiadanie uczyniło go statecznym, poziom gniewu spadł w nim, bo nie było miejsca na gniew tam, gdzie trzeba było działać
skutecznie i dokładnie, bez rozpraszającej adrenaliny z jej szkodliwością dla obiektywnego osądu. Stał się opanowany,
bo zmiany pór roku z ich wpływem na jego żywy dobytek wymusiły w nim to opanowanie i rozwagę w myśleniu i planowaniu.
Nie niszczył już niczego powodowany złością i niecierpliwością, nie mogąc pozwolić sobie na straty, skoro był i czuł
się odpowiedzialny za życie swych zwierząt i roślin. Obserwowanie ciągłych zmian jakie dokonywały się w przyrodzie
i oczekiwanie na plony, których nie dało się przyspieszyć, sprawiły, iż nauczył się cierpliwości i czekania. Wiedza jaką zdobył
o gospodarzeniu zadziałała tak, jak każda inna wiedza – wpływając na inne jeszcze dziedziny i obszary ludzkiego poznania,
tak, że wyzbył się swej ignorancji.
 
Schowana w młodym witalnym ciele, pełnym energii i zdrowych, mądrych instynktów, w tej formie nadającej kierunek
i wolę i powodującej zryw i pchnięcie ku wszystkiemu – narodziła się treść jego mądrości.
 
To, co posiadał, czego stał się właścicielem, za co stał się odpowiedzialny-cały jego dobytek stanowiący o jego dobrobycie,
obudził w Feurhanie tę treść, szlachetność, bogactwo ducha, jakich brakowało narwańczej, młodzieńczej formie.
 
Trzeba jednak wspomnieć, że młody człowiek nie do końca rozumiał jednak istotę dobrobytu i bogactwa.
Byli bowiem dookoła niego ludzie, których potrzeb nie zauważał i o przyjaźń których nie zabiegał. Wszystko, co posiadał
było przeliczalne na złoto, a złoto to nieodmiennie pozostawało w jego rękach, chyba, że postanowił coś kupić.
Nie był skory do dzielenia się, ponieważ trud jaki sprawiło mu osiągnięcie wszystkiego do czego doszedł, był jedynie jego
trudem i Feurhan nie dostrzegał w owym trudzie niczyjej zasługi prócz swojej własnej. Ponieważ dochodził do wszystkiego
swoimi rękami i swoim rozumem, nie widział najmniejszego powodu dla którego miałby dzielić się swoimi osiągnięciami
z innymi ludźmi. Gorzka była ta nieuświadomiona samolubność w młodym gospodarzu, ale tkwiła w nim jednak i zagłuszała
 piękno stanu posiadania i bycia w dobrobycie.
 
Żył więc Faurhan w poczuciu zadowolenia z siebie i tego, co w jego życiu się dzieje. Ludzie podziwiali jego przedsiębiorczość
i głowę do interesów, podziwiali jego coroczne plony. Nie mieli z nim jednak żadnego kontaktu poza interesami i niewiele
wiedzieli o nim jako o człowieku. A on sam, kiedy wieczorem kładł się spać zastanawiał się dlaczego jest jedynie
zadowolonym człowiekiem, bo jakże dalekie wydawało mu się zadowolenie od szczęścia. Szczęścia, którego nie czuł,
do czego w przyzwoitości swej duszy musiał się przyznać, nawet za cenę bólu, jaki ta smutna prawda wywoływała.
 
W końcu majętność jego tak przesłoniła mu świat iż nie był w stanie poświęcić się niczemu innemu poza mnożeniem jej
i zbieraniem coraz większej ilości złota ze wszystkiego co miał. Cieszyły go jedynie zyski. O niepokój i złość przyprawiały
go przejściowe spadki obrotów. Cały jego świat kręcił się wokół fortuny i wszystko było podporządkowane interesom.
Nie zdając sobie z tego sprawy, Feurhan wpadł w kolejną, wcale nie mniej niebezpieczną skrajność, zakopując
młodzieńczego wolnego ducha, zapał i witalność głęboko pod dopingującą go ciągle i bez przerwy chęcią pomnażania zysku.
 
Sprawdziła się tu jednak zasada jaką wyznawał mag – dobremu sercu wystarczy dać mądrą nauczkę, by doczekać się w nim
okresu pełnego refleksji i pokonywania przeszkód. Można wówczas odnaleźć w nim tę jego część, która odpowiedzialna
jest za powstawanie moralnych dylematów, która jest -mówiąc krótko-sumieniem. A sumienie ma to do siebie, że potrafi
uleczyć to, co do tej pory było ślepotą. A mag wierzył, że większość zła bierze się ze ślepoty,
której szybko należy przyprawić oczy.
 
 
 
GRAD

 
Nadeszła kolejna wiosna i Feurhan domyślał się, że zbiory letnie i jesienne będą obfite. Wszystko dzielnie zniosło zimę,
która była łagodna i szybko minęła. Szykowała jednak niespodziankę-bombę ze spóźnionym zapłonem-zniszczenie
i przemianę. Pewnego mglistego poranka stało się coś, o czym rozmawiano jeszcze w okolicy przez dziesiątki lat.
Opowiadano zwłaszcza o towarzyszących temu okolicznościach. tajemniczych. Takich na przykład, że byli ludzie,
którzy utrzymywali, że tego ranka widzieli idącego przez pole zakapturzonego mężczyznę, podpierającego się tęgim kijem,
który nie zwracając uwagi na szalejącą dookoła naturę, szedł wyprostowany, jakby nic nie robiło na nim wrażenia.
Niektórzy opowiadają, że śmiał się, ale tym nikt wiary nie dawał gdyż taki był zgiełk i hałas tego ranka na zewnątrz,
że usłyszeć nie dało się nic a zobaczyć można było bardzo niewiele. Dziwne ludziom wydawało się również to
że zniszczenie objęło jedynie tereny i pola Feurhana.
 
 Spadł bowiem grad. Grad, który miał ziarna wielkości jabłek, i który leciał z chmur gęsto i szybko, niszcząc wszystko
co napotkał na swojej drodze. Niszczył pole i rośliny które wystawiły się na ciepło wiosennego słońca, niszczył kwiaty
i drzewa, krzewy i dom młodego gospodarza. Był bezlitosny i niewiele pozostawił po sobie życia.
Ziemia poddana jego gwałtowi nie broniła się i nie protestowała, trwała cicho, poddana jego woli, nie ratując niczego,
godząc się z tym rytualnym oczyszczeniem. Ziarna hartowały ją i odbierały jej kobiece plony, dokonując twardej
i bezlitosnej selekcji.
 
Nic, nic po czystce gradu nie mogło być już takie samo jak przed pierwszymi ziarnami, które runęły na ziemię.
Wszystko uległo zmianie. I w sercu ziemi i w sercu gospodarza, który kochał ją i dbał o nią i jej plony.
 
Kiedy grad uwolnił już wszystkich swych żołnierzy zniszczenia, żołnierzy świętej wojny, którzy oczyścili ziemię z brzemienia,
wyznaczając zmianą nowe warunki, do których będzie musiała przywyknąć, Feurhan wyszedł do ogrodu, minął go i sadem
przeszedł na pole. Płacząc. Z bezsilności i rozgoryczenia. W poczuciu niesprawiedliwości. Miotał się jak dziki zwierz
w zasadzce i tak się czuł – nie ma żadnego wyjścia, nie ma ucieczki od wzięcia odpowiedzialności za doprowadzenie ziemi
raz jeszcze do urodzaju i macierzyństwa. Tylko jak to zrobić? Jak naprawić tak wielkie zniszczenia?
 
Młody gospodarz czuł, że wszystko w jego życiu zostało wywrócone do góry nogami, że zmiany jakie nastąpiły są ponad
jego siły, zbyt wielkie, by je zaakceptować i podźwignąć się do pracy, jakie się z nimi wiązały. Kiedy zmieniał swój los
z człowieka lasu na los posiadacza ziemskiego i gospodarza, przyjął szczęśliwą zmianę pogodnie, mimo że również wiązała
się z pracą nad samym sobą i nad ziemią, jaka została mu podarowana, ale…Ziemia wówczas była urodzajna i uśmiechnięta
i zaczynał od pełnego dzbana plonów. Dziś zaś zmiana jaka nastąpiła, równie silna jak tamta, była jednak zmianą na gorsze,
zmianą niosącą ze sobą dużo większe wyzwania, dużo więcej pracy, wysiłku, samozaparcia.
 
Coś w sercu Feurhana złamało się. Nie pozostał mu dziki i spontaniczny zapał jaki miał w sobie żyjąc zgodnie z instynktami
w lesie. Nie pozostało mu też nic z dobrobytu jaki zdobył, nic albo niewiele raczej, bardzo niewiele. Jego młodzieńcza siła
i jego fortuna – oba przymioty -odeszły, starte na pył przez grad zmiany. Na czym teraz miał się oprzeć?
Wokoło były tylko same przeszkody…
 
. Grad wywołał zmianę w jego życiu – zmienił jego plony i urodzaj w wyjałowioną, nieurodzajną ziemię.
A młody człowiek nauczył się najpierw tego że jedna zmiana –to wiele zmian. Zjawisko zmiany ma bowiem to do siebie
że działa jak lawina, obejmując swym działaniem nie jedną konkretną a wiele dziedzin życia, aż do zawładnięcia wszystkimi.
Wdziera się też ze swoim sztandarem do myśli i wartości człowieka, do jego postaw i do jego charakteru, zatykając
łopoczący sztandar na samym ich szczycie. Zmiana – podbojami zdobywa całego człowieka, ponieważ składa się nie z jednej
armii a z całego wojska, i nigdy nie prowadzi walki, tylko od razu całą wojnę. Aż do zdobycia samego serca.
 
Zmiana na gorsze zawsze przebiega dodatkowo powoli, jakby w zwolnionym tempie, aby można było bardzo uważnie
przyjrzeć się problemom i przeszkodom, oraz towarzyszącym im rozterkom i dylematom.
 
Sprawdziła się i tu jednak, w tak niekorzystnej sytuacji, zasada jaką wyznawał mag – jeśli serce jest dobre,
wszystko to, co mogłoby je zniszczyć- wkłada weń mądrość wynikającą ze swoich konsekwencji.
Serce takie jest wówczas jak miecz, który tym jest silniejszy im więcej razy uderzano w niego, wypalając jego ostrze.
 
 
 
CIĘŻKIE CZASY
 

Wszystko, co działo się potem, Feurhan nazwał tak, jak najkrócej i najsłuszniej wypadałoby nazwać taki okres czasu-ciężkie
czasy. Nastały dla niego przysłowiowe, realne i bolesne ciężkie czasy. Pola nie obrodziły a drzewka owocowe w większości
połamał grad i wiatr. Ogród wyglądał jak pomięty barwny rysunek- poszarpany, wyblaknięty i zniszczony. Dom wymagał
generalnego remontu, nie miał szyb w oknach, dachówki nie stawiły się oporu zawierusze, komin zapadł się. Same problemy
czekały na Feurhana w interesach-posypały się długi, zerwały się wieloletnie interesy, zerwaniu ulec musiały intratne umowy.
Młody człowiek był niewypłacalny, zadłużony, upokorzony tym wszystkim, co się wydarzyło. Nie mógł odbudować domu,
ponieważ nie miał pieniędzy a tych nie mógł zdobyć, ponieważ nie miał wystarczających plonów do zebrania.

 
I wówczas przyszła do niego przesmutna myśl, że ponieważ nigdy nikomu nie pomógł i nigdy nie udzielił żadnej pożyczki
 – nie ma więc prawa wymagać pomocy i nie ma u kogo upomnieć się o dług. Był sam. Ze wszystkim musiał poradzić sobie
sam i nie miał prawa do nikogo mieć o to pretensji, ponieważ sam zgotował sobie taki los. Nikt go nie opuścił i nikt nie
odwrócił się do niego plecami, ponieważ nigdy wcześniej nie było w jego życiu nikogo! Tu właśnie nastąpił ten moment,
kiedy sztandar zmiany, przejąwszy już wszelkie sprawy bytowe, znalazł się w myślach Feurhana, w sposobie w jaki
postrzegał świat, siebie i innych ludzi. Poczuł się bardzo samotny, ale jeszcze dodatkową przykrością było to, że nie mógł
czuć się opuszczony. Nieco bez sensu ale tak właśnie czuł. Płakał nie tylko nad samotnością, którą czuł teraz uświadomiony
przez konsekwencję zmiany, ale także nad samotnością, która zawsze była w jego życiu, tylko jej nie dostrzegał,
nad którą już dawno temu powinien był płakać.
 
Poczuł że stało się coś czego przewidzieć nie mógł, a nawet gdyby mógł, przyszłoby mu jedynie czekać na nieuniknione,
bo nie potrafiłby powstrzymać nawałnicy. Czy mógłby stawić się jej czoła? Czy mógłby wspiąć się na półkę nieba i zebrać
wszystkie okrutne ziarna gradu? Nie. I wówczas przyszło mu do głowy że być może to, co nieuniknione nie jest,
nie ma być nigdy okrutne, bo walka zaczyna się po nieuniknionym, nigdy zaś nie powinna być walką o powstrzymanie
nieuniknionego.
 
Przeszkoda, mur- jaki wyrósł przed nim, zabierając mu dostęp do dóbr, do plonów własnej pracy, był murem wysokim
i wielowarstwowym. Wiedział że nie powinien na ślepo walić w niego pięściami, bo ten czas nieuważnego i nie poprzedzonego
planem i refleksją działania miał już za sobą i pozostawił go w zawalonym szałasie, który opuszczałby zamieszkać w domu.
Jego dom i to wszystko, co do niego należało wymagało uważnego, rozsądnego ratunku, planu- ważonych długo myśli
i ostrożnych działań. Ale jednocześnie to, co miał teraz do zrobienia-uporanie się z przeszkodą i problemami, wymagało
od niego tej wielkiej siły i zaangażowania, potrzebnych by stawić opór, a charakterystycznych dla człowieka z lasu,
jakim niegdyś był.. Wówczas równowaga pomiędzy dwoma sposobami myślenia, mogłaby pomóc mu uporać się
z twardością, grubością i wysokością muru-przeszkody.
 
Był to dla niego czas wielu rozterek i dylematów. Co uratować przede wszystkim? Od czego zacząć?
Co wymaga najdelikatniejszych zabiegów a co pozostawione jakiś czas bez opieki da sobie radę? Jak zacząć by skończyć
tak, jak trzeba? Czy ratować najpierw sad czy też pole? Od jakich poletek zacząć pracę? Które doznały najdotkliwszych
strat? Co się stanie, jeśli niektóre rośliny będą musiały poczekać? Jak znaleźć czas na to wszystko i nie paść wykończonym,
pozostawiając niedokończony plan?
 
Starał się tylko ze wszystkich sił by nie zadawać niemądrego i nie posuwającego niczego do przodu pytania – dlaczego?
Doświadczenia jakie odcisnęły na nim swoje piętno nauczyły go podstawowej mądrości, od której można,
jak od fundamentów, rozpocząć każde wielkie dzieło. Mądrość ta przekonywała go, że pytanie „dlaczego?”
jest pytaniem-pustką, pytaniem w pustce zamkniętym i pustką świecącym. Nie ma sensu pytać dlaczego coś się stało.
Było pytanie o wiele potężniejsze i najistotniejsze w takich sytuacjach, zwłaszcza w sytuacjach, kiedy zmiana wygrywała
jedną bitwę za drugą. Brzmiało ono – po co? Po co coś się stało? Czego miało mnie to nauczyć?
Feurhan nie wierzył bowiem w przypadek od dnia, kiedy spotkał starego maga a ten wyczarował przed jego szałasem wielkie
i bogate gospodarstwo. Od tego spotkania młody człowiek zawsze już ufał w to że dzieją się rzeczy i nigdy nie dzieją się one
przypadkiem. To życie się zmienia, ale nie przeznaczenie. Jeśli tylko zamiast zadawać, użalając się nad sobą pytanie
„dlaczego?” Zadamy inne – po co?
Grad przynosił ze sobą wyzwanie. Mur był wyzwaniem, a on pamiętał, że ma w sobie siłę potrafiącą stawiać opór, i rozum,
 który powie mu, jak to zrobić, by odbudować zniszczenia i pokonać przeszkody i problemy.
 
Były to ciężkie czasy dla Feurhana, ale młodzieniec zaakceptował zmiany nie walcząc z nieuniknionym, które już się stało,
tylko z następstwami nieuniknionego gradu.
 
Pewnego dnia, kiedy pracował samotnie, naprawiając dach swojego domu, los odkrył przed nim następną swą kartę,
otwierając mu oczy na jakże ważną mądrość, której dotąd nie dopuszczał do swojego serca. Przyszli do niego goście.
Małżeństwo mieszkające niedaleko, które widywał czasami w mieście. Feurhan był zaskoczony, ponieważ nigdy dotąd nie
miał innych gości, niż partnerów od interesów, a jakie to interesy chcieliby prowadzić z nim ludzie, wiedząc że nie ma on
pieniędzy ani plonów? Olśniło go! Na pewno przyszli by odkupić ode mnie ziemię, pomyślał. Chcą mnie teraz wykurzyć z stąd
z powrotem do lasu. Widzą, że jestem bezbronny. Czują moją słabość. Ludzie jawili mu się jak zwierzęta korzystające
z okazji by powiększyć swoje terytorium.
 
Para stała spokojnie na dole, czekając, aż gospodarz zejdzie do nich, gospodarzowi zaś nie bardzo się spieszyło,
toteż zerkali po sobie niepewnie, zastanawiając się czy są tu aż tak niemile widziani i czy Feurhan istotnie nie lubi ludzi i ich
towarzystwa do tego stopnia. Jakaś dobra iskierka w ich sercu powstrzymywała ich jednak do odejścia z godnością,
więc czekali cierpliwie. I młodzieniec zakłopotał się tą wytrwałą postawą pary.
 
Zszedł na dół.
 
– Witam – powiedział tonem bez wyrazu, okrutnie neutralnym, znaczącym tyle co „ mówcie, jeśli chcecie,
bo ja nie mam wcale potrzeby by z wami rozmawiać”.
 
– Wielkie zniszczenia w waszym gospodarstwie grad majowy poczynił – zagadnął sąsiad, a Feurhan zacisnął mocno szczęki,
ponieważ ostrze gniewu przeszyło go na wylot. Czy przyszli tu, żeby mi dokuczyć (?) zapytał sam siebie,
na głos zaś powiedział:
 
– Zniszczenia wielkie, ale siła i wola by je usunąć jeszcze większa jest we mnie.
 
– Chwali się to w was, gospodarzu i zawszeście byli pracowici i nieugięci. To trza powiedzieć wam wyraźnie, że zawsze
z podziwem my wszyscy patrzyli na waszą pracę i plony.
 
Młodzieniec zaczerwienił się lekko, nigdy bowiem, mimo jego prawdziwości, takiego komplementu nie usłyszał z ust niczyich.
 Ludzie, jak sądził, raczej nieufnie na niego patrzyli, może z zazdrością? Podziwu z ich strony nie spodziewał się nigdy.
 
– Robiłem co mogłem, by nie zawieść jako gospodarz i by działaniem swoim jedynie wzrost powodować,
bez strat, choć na początku nie za dobrze mi szła praca na roli.
 
– Szybkoście jednak wszystkiego się nauczyli – uśmiechnęła się kobieta – i gospodarstwo największe i najpłodniejsze
w naszej okolicy żeście zaprowadzili.
 
– Cóż z moich starań jednak, skoro gniew nieba odebrał mi wieloletnią pracę mych rąk- westchnął Feurhan, zaraz jednak
wyprostował się i z równie sztywnym tonem jak postawą rzekł – ale odbuduję to wszystko. Naprawię. Nie zamierzam poddać
się i wrócić do lasu. Nie pozbędę się ukochanej ziemi i dobytku. Tak jak w przeszłości, tak i teraz podołam wyzwaniu.
 
– O tym właśnie chcieliśmy z wami pomówić – powiedział łagodnie gospodarz a młodzieniec pomyślał- teraz się zacznie,
będą chcieli przekonać mnie, bym sprzedał im swoją ziemię. Gość zaś kontynuował:
 
– Rozmawialiśmy z ludźmi. Z okolicznymi farmerami, którzy tak jak wy liczyć się muszą z przeszkodami jakie niesie w swej
dumie natura. Wiemy my tu wszyscy jak to być może, kiedy wali się dzieło na które lat pracy trza było.
 
– I co żeście uradzili? – spytał zimno Feurhan, gotowy przegnać ich do diabła, kiedy tylko ujawnią swoje podłe plany.
 
-Wszyscyśmy zgodni co do tego że coś z tym trza zrobić. Chcemy ofiarować ci swoją pomoc. Chcemy pomóc ci, gospodarzu,
w odbudowie domostwa i w pracy w polu. Chcemy podarować ci nowe sadzonki drzew owocowych i nasiona i cebule kwiatów,
ogród twój był bowiem chlubą twego domu i pamiętamy o tym. Dużo trzeba będzie pracy by dać radę takiemu zniszczeniu.
My zaś podziwiając cię za to żeś sam dawał radę zawsze wszystkiemu, chcieliśmy tym razem ci pomóc.
 
-Mamy nadzieję – dodała kobieta – że przyjmiesz tę pomoc i że duma nie będzie twoim złym doradcą, ona bowiem zawsze
w takich przypadkach działa na niekorzyść.
 
– Ludzie muszą się wspierać – sąsiad uśmiechnął się – Siła ludzi żyjących pod skrzydłami natury zawsze drzemie w jedności.
Co moje, jest i twoje sąsiedzie. Co mi pomaga, tobie także może tylko pomagać.
 
Ten wstyd nie będzie trwał wiecznie- taka była pierwsza myśli jaka uczepiła się Feurhana w ogólnym oszołomieniu z jakim
nie potrafiła poradzić sobie jego dusza. Bo też dominującym uczuciem w nim był wstyd. Wstydził się sam za siebie,
że tak źle odczytał intencję tych ludzi. Wiedział dlaczego- zmierzył ich własną miarą. To on właśnie zachowałby się tak, jak
podejrzewał, że oni chcą się zachować. Jednocześnie uczucie wdzięczności wzięło go w ramiona i było to uczucie, które było
składową przepotężnej jedności łączącej ludzkie serca, miłości silniejszej i trwalszej od wszystkiego co pokrywało piachy
ziemi. To ta miłość była urodzajna glebą, to ona kazała ziarnu piąć się ku słońcu i to ona podtrzymywała ruch planety.
W małej chwilce poczuł to, o czym niestety zapomniał później, tak, jak zapomina się przepotężne wizje dotykające absolutu-
poczuł, że wszystko do czego doszedł człowiek, wszystko co osiągnął, to, co było ludzkim wytworem-wszystko jedno jakiego
rodzaju i w jakiej dziedzinie- to rzeki, które mają swój początek w źródle miłości. I…i nie ma zła…nie ma…
Zgasło, moment wizji roztrzaskującej cały jego egoizm znikł, zgasł. A jednak pozostawił ślad po sobie – sztandar zmiany
wbity został kolejno w system wartości Feurhana i w jego osobowość, znacząc tym kolejną wygraną przez zmianę bitwę.
 
– Chcesz mi pomóc – powiedział młody gospodarz – mimo iż ja…ja nigdy nie pomogłem tobie.
Nigdy…nie pomogłem nikomu…
 
– Nigdy nie prosiłem cię o pomoc – odparł łagodnie sąsiad.
 
– Ja też cię o nią nie prosiłem. A jednak jesteś.
 
-Potraktuj to więc jak lekcję ode mnie, młody człowieku. Duma czy strach o odmowę często powstrzymują ludzi przed
poproszeniem o pomoc. Jeśli potrzebują pomocy, oznacza to, że są w trudnej sytuacji.
Jakże im wówczas nie zaofiarować pomocy samemu?
 
– Ja nigdy nie pytałem nikogo, czy mu trzeba pomocy.
 
-Byłeś skupiony na pracy i nad pomnażaniem swego majątku. Dzięki temu miałeś plony większe niż ktokolwiek z nas.
Ale kiedy dosięgnęła cię klęska, nie poradzisz sobie sam. Przyjmij naszą pomoc.
 
I Feurhan przyjął wyciągniętą dłoń swego gościa i sąsiada. Sztandar znalazł się na polu bitwy o postawy młodzieńca.
 
ŚWIT
 
Wszyscy okoliczni gospodarowie pomogli Feurhanowi w odbudowie dawnej świetności jego gospodarstwa.
Naprawiono zniszczony dom i przybudówki. Mięta zapachniała pod kuchennym oknem. Kot przysiadł na odbudowanym
daszku studni. Dym uleciał na wolność z postawionego na nowo komina. Słońce zalśniło w szybach a deszcz spływał
po szczelnym dachu. Zasadzono nowe drzewka owocowe, oczyszczając sad z cmentarzyska poprzednich. Kobiety siały
i sadziły piękne krzewy i kwiaty w ogrodzie, dbając o róże i magnolie, które siłą swą stawiły się opór zawierusze.
Mężczyźni zabrali się za pracę w polu, ratując to,co się dało i darowując Feurhanowi część swoich sadzonek i plonów.
W szybkim tempie padał mur przeszkody, znikały problemy. Rozmawiając z ludźmi, bawiąc się razem z nimi,
pracując wspólnie, młodzieniec leczył swoją duszę z samotności. Mimo że grad, nawet po naprawie szkód,
uszczuplił dobytek Feurhana, coraz częściej odczuwał on szczęście w miejsce wcześniejszego zadowolenia.
 
I nadszedł dzień, kiedy zmiana ze swym sztandarem weszła do królewskiej komnaty serca Feurhana. Wszystkie bitwy
zostały stoczone i wojna zakończyła się. A młody człowiek spostrzegł że to, z czym walczył to on sam i jego sumienie-jego
postawa, jego wartości-jego człowieczeństwo. I jednocześnie zrozumiał że walka o wydobycie z człowieka
człowieczeństwa,mającego źródło w rzece miłości, zaczyna się zawsze od nowa, że ona nigdy się nie kończy,
wciąż ma swoje nowe cele. Z każdym świtem rozpoczyna się nowy dzień i w człowieku również wciąż coś się rozpoczyna
i coś się kończy. I zawsze coś trwa i nad tym czymś,co trwa trzeba pracować. Dzień rozpoczyna i kończy cykl,
a właściwie…jest taka chwila,tuż po świtaniu, kiedy wszystko jeszcze na chwilkę zamiera w ciszy, w skupieniu, jeszcze
chwilkę syci się bezruchem, po czym biegnie przed siebie, przez cały dzień i całą noc, doskonaląc obraz świata,
obraz siebie-aż do kolejnego świtu- i na nim kończy swój bieg, zasłuchane w pierwsze śpiewy ptaków nad lasem.
 
OPOWIEŚCI
 
-Co też tam u młodego Feurhana słychać? – spytał pewien farmer swojego kolegę
 
– A! Kolejne pole rzepaku obsadził! Ma on łeb na karku, wie, że za rzepak cena rośnie i do końca zbiorów podwoi swój
majątek aż miło będzie popatrzeć!
 
– Nie do wiary! Jak pomyślę, że jeszcze cztery lata temu po pamiętnym gradzie stracił wszystko niemal,
wierzyć mi się nie chce, kiedy dziś obok jego pól przechodzę!
 
– Odrobił się i dziś pięć razy taki majątek ma, jak przed gradem, bo pomoc roztropnie przyjął. Dobry to człowiek i liczyć
na niego zawsze można. Zawsze przyjdzie, zapyta, czy czego nie trzeba, pożyczki udzieli o zwrot nie pytając,
w polu z ludźmi nad ich plonami popracuje.
 
– A jakie przyjęcia wydaje! Sąsiedzie! Takiego pysznego jadła i napitku nigdziem nie zaznał! Nie oszczędza się tam
na niczym u niego i goście zawsze podejmowani są jako króle! Koniec zbiorów u niego znów świętować będziemy
i uczta się szykuje wystawna dla wszystkich sąsiadów!
 
– To dopiero będzie uroczystość!- kolega farmera złapał się za głowę.

 
BOGACTWO
 
W ogrodzie Feurhana stało stołów wiele, każdy z nich przybrany kwiatami i pszenicą w małych snopkach, ustawionych
w rogach blatów. Stoły były suto zastawione, a kiedy jakiś talerz był pusty, zastępował go następny z potrawą równie dobrą
jak nie lepszą. Gąsiory pełne były czerwonego wina z winnic młodego gospodarza, w kuflach pieniło się piwo uważone
na gospodarskim chmielu a w dzbanach złocił się słodki miód pitny, pachnący łąką i koniczyną. Ludzie zasiadający przy stole
cieszyli się tymi darami, łamiąc się chlebem i rozpychając swe brzuchy wielością wędlin i mięs-pieczonych, wędzonych,
samo dojrzewających, serami, rybami, owocami lata i warzywami. Byli to bogaci ludzie, którym niczego nie brakowało,
którzy mieli wszystko, czego im było trzeba. Bogactwem ich była jedność i zaufanie jakimi siebie darzyli, świadomość tego,
że nikt z nich nie straci nigdy wszystkiego, bo kiedy przyjdzie nawet niespodziewany grad i zmiecie z pola wszystkie
ich plony – ktoś poda im dłoń i pomoże naprawić stratę. Przeszkoda była tu zawsze witana stawieniem oporu.
Oporu wielu rąk.
 
Podczas tego święta, kiedy cieszono się rychłym zapadnięciem w sen Kobiety i nastaniem straży Mężczyzny,
kiedy Ziemia ukrywała się w zimnej przestrzeni odpoczynku od brzemienności a Słońce pilnowałoby sen jej nie został
zakłócony wędrując cicho by jej nie zbudzić, Feurhan wstał aby wznieść toast i powiedział:
 
– Wszystko co należy do mnie- do was należy, ponieważ kiedy byłem bez niczego, wy oddaliście mi to, co należało do was.
Najprawdopodobniej byłbym zadowolony ze swojego majątku, mogąc pomnażać go na swój użytek. Ale prawdziwe szczęście
dało mi dopiero podzielenie się z wami tym wszystkim, co posiadam. Złoto ma kolor słońca po to właśnie,
aby jak słońce toczyło się w kręgu, wysyłane od jednego, aby napełniło innych, wracając ostatecznie do miejsca z którego
zostało wysłane. Tylko po to jest złoto. I tylko po to można mieć cokolwiek, by się móc tym podzielić. Dając mamy otwartą
dłoń, otwartą by przyjąć.
 
Sporo nauki jak na początek, pomyślał mag uśmiechając się znad szklanicy miodu, siedząc na Feurhanowym przyjęciu.
Ale serce ludzkie ma to do siebie, że jest w stanie rozciągać się w nieskończoność, rosnąc, rosnąc, rosnąc wciąż by stać
się tak wielkim, by móc pomieścić wszystko.
 
W DROGĘ!
 

Kryształowa kula umilkła, powiedziawszy już wszystko, co miała do powiedzenia. Minęły długie lata w domku na kurzej łapce.
Słowa wieszczki trwały zawsze tyle czasu ile faktycznie trwała opowieść, czasami lata, czasami wieli, czasami sekundy.

 
– Obudź się śpiochu! – ryknęła Baba Jaga prosto do ucha domku, robiąc to poniekąd z autentycznej złości, że zasnął
a poniekąd ze złośliwości – nigdy nie słuchasz mądrych opowieści a potem dziwię się tylko jak płytkie i głupiutkie potrafią
być twoje myśli!
 
Domek naburmuszył się, czemu dał wyraz nie odzywając się po prostu i rozciągając kości swej łapki po tak długim bezruchu.
 Jaga schowała kulę, która ledwo skończyła snuć opowieść a zasnęła od razu.
 
-Obrażalski śpioch- zadrwiła czarownica – prostuj kości, ruszamy w drogę, tym razem w podróż na twoim grzbiecie, leniu!
 
Klasnęła w ręce, przyzywając dzbanek z wodą, który przybiegł szybciutko do swej pani. Woda wypełniła jej stare jak świat
komórki, rozjaśniając blask w jej oczach, w których zawsze czaiło się coś, co było na wskroś matczyne i ciepłe
a jednocześnie na wskroś drapieżne i niebezpieczne.
 
– Kici kici kici kici kici – Wiedźma rozejrzała się dookoła – O! Tu jesteś, Buba…znowu włóczyłaś się gdzieś po lesie,
cała jesteś uszlajana w błocie. Gdzie cię zagnało, diabli pomiocie?. No już, już, nie łaś się tak, śliczności ty moje
przecudne. Kto jest najpiękniejszą kiciunią na świecie? – zaśmiała się radośnie, jak dziewczę, którym była wieki
wieków temu. Śmiała się tak, jak wtedy, kiedy potrafiła kochać z nadzieją, ufnie. Wieki wieków temu…
 
© by Bianka 16.11.2004