ANEJERITH

U

ŚPIONE MIASTO
 
 
– Nie znoszę – powiedziała Baba Jaga z mocą do swojego moździerza,  lecąc w nim
nad uśpionym miastem – kiedy ludzie zadają głupie pytania typu „jak żyć”, „po co tu
jesteśmy” czy „kim jestem”. Myślą nad tym i myślą a czas im przecieka przez palce.
Potrafią pytać tak całymi godzinami, płakać całe noce, zmieniać tysiąc razy decyzje
i postanowienia. Och, nie znoszę tego!!!

 
 – Dlaczego uważasz, pani – moździerz zapewne uniósłby w tej chwili jedną brew do
góry, gdyby ją miał – że te pytania są głupie? Przepraszam, że pytam, być może to
oczywiste. Ale zastanawiam się, co mieliby robić ludzie zamiast pytać o to?
 
 Wiedźma skanowała ponuro miasto, wykrzywiając usta w grymasie pełnym po
brzegi dezaprobaty – A iść i żyć, ot co . Oto co powinni robić miast głupio pytać.
 
 -Hm – pojazd Jagi ograniczył się do tego mruknięcia, cóż miał bowiem
odpowiedzieć? Jego pani miała jak zwykle rację. Logice tej wypowiedzi a zarazem
brakowi tej logiki w niej nie dało się zaprzeczyć rzucając mu kontrę. Kiedy Jaga
mówiła z taką mocą, wszelkie dyskusje z nią wydawały się bezsensowne.
 
 Czarownica obniżyła swój lot, zawisając nieruchomo nad jednym z domów szarego,
nijakiego miasta.
 
 -Proszę bardzo, spójrz – powiedziała przez zęby – Spójrz, oto kolejna bezmyślna
dusza. W tym domu mieszka dziewczyna, która każdego dnia staje przed lustrem
i pyta, jakże głupio, po co żyć, kim jest i co powinna w życiu robić.
 
 -Może naprawdę nie wie, pani. Czasami prawda przychodzi do człowieka nagle
i zmienia jego spojrzenie na życie. Być może to jeszcze czeka tę dziewczynę.
 – Czeka. I to w niedalekiej, bardzo niedalekiej przyszłości. Już ja się o to postaram.
Ja! Zapewniam cię, że dziś, przy tej cudownej pełni księżyca przyśni się dziewczynie
„sen-nie sen” I niechaj przewróci jej świat do góry nogami, niechaj potrząśnie nią,
zawieszając ją pomiędzy trzema światami. Niechaj jej dusza pozna je i zrozumie
czas. Niechaj nie marnuje go więcej bezsensem. Niechaj wybierze się w podróż
w głąb siebie samej po drabinie światów. Ja tak mówię! Ja piszę to chmurami
na niebie!
Stanie się!
 
Moździerz nie miał najmniejszej wątpliwości, że jego pani rzuciła zaklęcie
i że owszem, stanie się. Sam nie wiedział czy współczuć dziewczynie szykującej
się do snu w domu pod nimi, czy też raczej powinien gratulować jej tego, że zawiśli
właśnie nad jej domostwem. Myślał krótko i ostatecznie zdecydował się na tą drugą opcję. Pomyślał nawet, że dziewczynę można uznać za szczęściarę.
 
 
ANEJERITH
 
Czy najpierw umyć zęby, czy też może lepiej najpierw przebrać się w pidżamę?
Jedna z tysięcy codziennych decyzji. Ale Anejerith potraktowała ją przesadnie
poważnie, tworząc z prostego wyboru dylemat, którego rozwiązanie zajęło jej parę
dobrych chwil, o te parę więcej niż jedną za wiele. Niezdecydowanie i wieczne
poszukiwanie jednego właściwego kierunku zatrzymało ją w miejscu przed łazienką
na jakiś zmarnowany ostatecznie życiowo czas. Anejerith zdecydowała się najpierw
umyć zęby.
 Stojąc przed lustrem, spoglądając na swoje odbicie, dziewczyna poczuła potrzebę
napisania wiersza.  Ta noc była nocą brzemiennego księżyca i coś w duszy ludzi
musiało przecież się zmieniać. Nie wierzyła, by było inaczej, przynajmniej jej dusza
było odmieniona i czuwająca, tak jakk by coś ważnego  miało się wydarzyć.
  Myła zęby układając w myślach wiersz. Jeden z setek wierszy, które wypełniały ciemne kąty jej pokoju. Mnóstwo ich można było znaleźć pod łóżkiem, gdzie leżały
zakurzone, w szufladach, na półkach. Wiersze odpoczywały powkładane pomiędzy
kartki książek, pomiędzy ubrania w szafkach, w stosach gazet. Było ich tak wiele
i zajmowały tyle miejsca, a jednak Anejerith była jedyną osobą, która je czytała.
Nigdy nie zdecydowała się pokazać komuś swojej  twórczości. Bała się. Wstydziła
się. Za bardzo bała się porażki, by zdecydować się na cokolwiek ,czego nie była pewna.
Ryzyko nie leżało w jej naturze.
 
Nie czuła się dość dobra, silna; nie widziała wartości w swoim działaniu. A świat i inni
ludzie raczej utwierdzali ją w takim, krzywdzącym duszę , przekonaniu. Nie darzyli
jej wystarczającym szacunkiem, ponieważ nauczyli się już tego, że cokolwiek złego
czy niewłaściwego by przeciwko niej zrobili- ona i tak im wybaczy, była przecież
taka…gapowata i pozbawiona złośliwości; nie potrafiła jasno ustalić zasad,
warunków.  Każdy mógł zmieszać ją z błotem, zawieść ją,  wyręczyć się nią, nie
spełnić jej prośby, bo wszyscy wiedzieli, że ona nie będzie gniewała się wiecznie, ba,
w ogóle się nie pogniewa, conajwyżej będzie jej przykro ale, cóż…przejdzie jej.
Zawsze jej przechodziło. Ludzie postrzegali ją prawidłowo. Anejerith miała głowę
w chmurach, dusza jej mieszkała w jakiejś odległej Krainie piękna i dobra, uciekała
tam przed światem ,w którym nie mogła sobie poradzić, nie wyrzekając się swojej
wrażliwości. Uciekała w świat wierszy, malując nimi obrazy życia jakim chciałaby
go widzieć, malując obrazy szczęśliwej i idealnej miłości, której w rzeczywistości
nie widziała i w którą nie wierzyła, do niej bowiem tęskniła najbardziej,
 a nie znajdowała jej. Wiersze malowały twarze ludzi empatią i życzliwością, twarze
były równe sobie, dobre i nie pokryte egoizmem. Tak chciała żyć, świat dookoła był
jednak tak różny niż jej marzenia, że wolała uciekać do ich Krainy, chować się przed
wszystkim, co mogłoby ją zranić, wyrzec się szczęścia w realnym świecie, w zamian
za marzenia i sny  i świat malowany wierszami. Anejerith nie potrafiła przestać
myśleć, zastanawiać się, wartościować. Nie potrafiła zacząć działać.
 
 Cóż jednak że dzięki temu dochodziła do ukrytych przed innymi wniosków, skoro
nie potrafiła zrobić z nich użytku? Widziała np prawdziwość jednej rzeczy przygniecioną przez fałsz, nie miała w sobie jednak na tyle siły by rozprawić się
 z fałszem i koronować prawdę. Widziała więc wiele ale nie reagowała. Godziła się
zawsze z losem. Nie walcząc o nic, nie walcząc o siebie samą i jej szczęście
 
Anejerith nie miała za grosz tego co zwie się siłą przebicia, a co jeśli o jej braki
chodzi jest bardzo trafnym określeniem. Teorię zawsze miała jako tako przynajmniej
opracowaną. Nigdy jednak nie miała na tyle siły, odwagi czy motywacji do tego
by zeswatać tę teorię z praktyką. Dlatego nawet jeśli jej myśli pełne były doskonałych pomysłów, rozwiązań, nad którymi kto inny głowił się bez skutku,
 zawsze pozostały one jedynie inspiracjami pozbawionymi skrzydeł
– środka, pozwalającego wyrwać się im na zewnątrz i zmieniać na lepsze, działać,
 wprowadzać w czyn.  Nie miała charyzmy, dzięki której inni słuchaliby jej słów,
nie miała w sobie tej popychającej do działania siły zrywu, siły przetwarzającej myśl
w czyn, siły prowadzącej do spełnienia swoich pragnień.
 
 Miała w zwyczaju rezygnować z siebie po to, by poświęcić się dla innych. Z łatwością
przychodziło jej rezygnować z siebie i ze swoich pragnień czy wyobrażeń na temat
tego, jak jej zdaniem być powinno i jak należało czuć, myśleć, zrobić coś. Wydawało
jej się, że inni są ważniejsi, że nie powinna, że nie może nigdy pozwolić sobie
na egoizm. Egoizmu bowiem nienawidziła w ludziach najbardziej, rozgrzeszając
ich jednak łatwo z jego objawów i ustępując tak ,aby to ich cechą , domeną on był,
pozostawiając jej ducha w spokoju.  Dlatego jej potrzeby i pragnienia spychane były
zawsze na sam koniec kolejki, w której stały potrzeby wszystkich innych ludzi,
którymi się otaczała. Po jakimś czasie przestała nawet zauważać swoje potrzeby
i pragnienia, swoje chęci. Ukrywały się one, widząc ,że nie ma dla nich miejsca
w kolejce do spełnienia, że zawsze ktoś inny jest ważniejszy. Dlatego zrezygnowały
nawet ze stania w niej, wycofując się w głębokość podświadomości, do jednego
z pokoi podświadomości, na drzwiach którego wisiała tabliczka „niechciane”.
A Anejerith zamknęła je na klucz. Jeśli pragnienia czyjeś stają się dla niego
niechciane , człowiek wpada w paradoks, który uniemozliwia mu normalne
funkcjonowanie w świecie ludzi, paradoks , który powoduje, że robimy co innego
niż czujemy, robimy coś wbrew sobie, naiwnie myśląc,że tym , kto podejmuje
decyzje jesteśmy my. Tymczasem prawda jest taka,że stajemy sie marionetką
w obcych rękach.
 
Taką marionetką Anejerith była również jeśli chodzi o miłość, której oczywiście
pragnęła i której, jak uważała , szukała najlepiej jak można. Paradoks tkwiący w jej
sercu wykrzywiał jednak miłosne relacje, każąc raz jeszcze wyzbyć się własnych
pragnień i wyobrażeń na temat szczęścia. Nie pozstawało nic innego  niż grać pod
czyjeś dyktando, kogoś, kto dobrze wiedział czego chce. Dlatego jej związki i relacje
z mężczyznami miały zawsze niezrównoważoną zasadę dawania i brania. Anejerith
dawała zawsze całą siebie i wszystko to, co było w niej najlepsze, jej partnerzy zaś
dawali jedynie to, co było złudzeniem wzajemności, a które pozwalało brać co im
dawano. Nazywa się to potocznie wykorzystywaniem. Dziewczyna była
wykorzystywana przez mężczyzn do celów, które były jedynie ich celami i ich
pragnieniami. Niektórzy chcieli jej uwielbienia, podnoszącego ich wartość albo
ślepego zaufania i oddania dowartościowującego ich ego. Chcieli często jej ciała
i zbliżenia fizycznego i niczego ponad to. Jeszcze inni pragnęli opieki, tego ,
by się nimi zająć, pocieszenia, ukojenia, które ona, jak matka, nie zaś partnerka ,
potrafiła im podarować. Byli i tacy, którzy chcieli jedynie zabić czas w jej
towarzystwie wtedy, kiedy nie mieli nic innego do zrobienia, kiedy się im nudziło.
Pragnęli też innych rzeczy, takie kobiety jak ona mają bowiem wiele do
zaofiarowania a to „wiele” jest tym atrakcyjniejsze, złudzenia, że ktoś widzi w nich
coś naprawdę godnego zauważenia i docenienia.
A ponieważ nie mają instynktu odróżniającego złudzenie wynikające z manipulacji
od prawdziwych darów, komplementów i uczuć,  stają się łatwym łupem dla myśliwego , będącego często dominującą osobowością wielu mężczyzn.
A Anejerith pragnęła jedynie miłości, uczucia, tego, by ktoś na prawdę dostrzegł to
,co w niej jest warte dawania, nie jedynie brania. Nie miała dużych wymagań.
Jedynie to, by miłość, związek, relacja z mężczyzną były prawdziwe, szczere.
 
 Ponieważ była taka właśnie, być może największą przyczyną jej wszystkich porażek
i tego, że nie radziła sobie w życiu i z życiem, było to ,że poruszała się po  kole
swoich ograniczeń, ograniczona dodatkowo tą drogą po okręgu. Powtarzała
w nieskończoność te same błędy, te same schematy. Postępowała wciąż według tych
samych reguł i zasad, nawet jeśli okazywały się nieskuteczne, krzywdzące,
paradoksalne właśnie, co czyniło ją nieszczęśliwą. Nigdy nie mogła powiedzieć
o sobie, że zamknęła jakiś rozdział swojego życia, że coś dokonało się od początku
do końca, że coś toczyło się  i natrafiając na linię startu wskoczyło na nowy tor.
Nauczyła się żyć w swoim ciasnym świecie, drepcząc w kółko, odnajdując wciąż
pozostawione przez siebie ślady, wracając wciąż do punktu wyjścia. Trudno wiec
byłoby uznać, że jakkolwiek się rozwija, że czegokolwiek się uczy. Wszystko bowiem
powtarzało się . Wciąż te same porażki i wciąż te same zwycięstwa. Porażki bolały
ale ostatecznie motywujący do zmiany ból zamieniał się w obojętność. Zwycięstwa
cieszyły ale powtarzając się wciąż w tych samych dziedzinach, w tych samych,
wiecznie w kółko toczonych wojnach- przestały podnosić ją na duchu.
 
 Nie mając siły przebicia, nie mając sprzeciwu w sobie wobec tego, co nie dawało jej
szczęścia, Anejerith była zamknięta w wieży schematów, jakie znała, jakie były
bezpieczne bo znane, jakie nie niosły ze sobą żadnego ryzyka, a więc żadnej
zmiany, a więc żadnej poprawy. Dni ciągnęły się więc i ogień twórczy, który kazał
jej pisać, tworzyć, malować, rzeźbić , przygasał. Wszystko, co mogło stać
się tematem jej twórczości już się nim stało a nie było niczego nowego. Wszystko ,
co miała do powiedzenia za pomocą twórczości- już powiedziała. A nie znała świata
głębszego niż ten, który tworzyła okręgiem, zamkniętym i szczelnym, wokół siebie.
Pragnęła więc tworzyć jak dawniej ale…nie było ognia. Zgasł. Po prostu nie miał już
opału – inspiracji, myśli, nowych doświadczeń, nowych wersji teraźniejszości. 
Ponieważ Anejerith zamknięta była przed światem, chodząc wciąż po swoich śladach,
nie rozwijając się, wyeksploatowała teren dookoła siebie do zera. Nie pozostało już
nic. A ona trwała w wytrzebionym miejscu, zamiast iść szukać dalej. Jak dziewczynka
z zapałkami, która, mimo, że ma ogień,  umiera z zimna, bo nie potrafi połączyć
zapałek z ogniem w swoim ograniczeniu-paradoks.
 
 Z tych wszystkich swoich wad, schowanych pod wrażliwością i delikatnością serca,
dziewczyna zdawała sobie sprawę. W głębi ducha wiedziała jaka jest. Wiedziała jak
jest. Ale paradoks, powodujący, że robiła co innego niż czuła, niż chciała, trzymał ją
w pułapce własnego ograniczenia, własnych nieadekwatności, wad, słabości.
Nie  potrafiła mu się przeciwstawić, nie wiedziała jak.  Wiedziała o sobie, że jest
uczciwa wobec świata, że nie robi nieczego przeciw ludziom i przeciw niemu. Chciała
kochać, tworzyć, pisać swoje wiersze i móc schować się szczelnie pod płaszczem
poezji życia i świata, bo tylko tę poezję potrafiła zaakceptować, tylko ją potrafiła
uznać za słuszną, prawdziwą, dobrą.  Wszystko więc co działo się dookoła niej,
a co nie było poezją , co nie było piękne, przerastało ją, bolało swoją twardością. 
Cierpiała widząc całą prozę życia, wszystkie egoistyczne, okrutne, materialne
sprawy. Miała na tyle dużo wrażliwości by dostrzec prozę, nie miała jednak na tyle
dużo siły by radzić sobie z nią, by uznać, że świat wymaga czegoś więcej od ludzi niż
tylko ich mądre , wrażliwe na piękno i dobro serca.
 
 To wszystko, ten nie dający się ukryć obraz samej siebie, sprawiało, że dziewczyna
często pytała się siebie- po co ja w ogóle żyję? Po co? Czy tym ma być życie-
trwaniem? Czym ono jest, kiedy nie jest, nie ma być trwaniem?
 
 Anejerith była delikatna jak kwiat róży. Pełna poezji, marzeń i śpiewu duszy, pełna
snów o lepszym świecie, o jego poetyckiej, jasnej i dobrej stronie. Róża , którą była,
nie miała jednak kolcy – siły przebicia, ochrony i broni w jednym, zdecydowania
i woli walki o to, by świat dookoła i życie i ludzie stawali sie lepsi. Każdy mógł łatwo
zranić różę, była przecież delikatna i bezbronna, pozbawiona kolcy.
 
 Myjąc zęby wciąż próbowała złożyć rozsypane, nieskończone słowa w zdania,
które układając się w zaklęcia i symbole , wyrzucone przez boga poezji z jego ust,
popłynęłyby wiatrem , okrywając ziemię, ludzi, świat i ją samą swoją magią.
 
Wiersz nie przychodził. Zęby zostały umyte. Teraz można było włożyć pidżamę.
Położyć się do łóżka. Westchnąć. Zgasić lampkę. Westchnąć jeszcze raz. Zapłakać
nad swoją samotnością. Ukryć się pod kołdrą i pod swoim zobojętnieniem. Zasnąć.
Jak co wieczór
 
ŚCIEŻKI
 
Anejerith zasnęła i…zobaczyła samą siebie. Sen szykował dla niej niezwykłą podróż,
podróż do swego wnętrza, gdzie spotkać miała siebie samą i gdzie skonfrontować się
miała ze wszystkimi swoimi słabościami. Podróż miała wiele ścieżek, nieskończone
ilości zapraszających dróg i choć było ich nieskończenie wiele, Anejerith miała
nauczyć się, że jej ambicją powinno być zawsze dążenie do przejścia każdą z nich.
Miała  przekonać się, że podróż po swoim wnętrzu niewiele się różni od podróży
przez życie , jaka czeka ją po wzbudzeniu się ze snu. Znajdowała się w miejscu
oderwanym od wszystkich innych miejsc, oderwanym od całej reszty , która tym
miejscem nie była.  Panował tam bezruch. Bezczas.
 
Miejsce było okręgiem, ścieżką-rondem a Anejerith chodziła wzdłuż  tego okręgu,
dookoła niego bowiem i w środku była przepaść, czarna nicość, otchłań, której ona
bała się i której unikała, by nie musieć cierpieć. Wszystko, co mijała na tej drodze
było….znajome, poznane, oczywiste. Nic nie mogło jej zaskoczyć , bo dziewczyna
mijała to już setki razy. Okrąg był bezpieczny  i nie zaskakujący. Szła do przodu nie
mogąc stanąć i odnajdywała wciąż tylko jedno na tej drodze – ślady własnych stóp,
to, co już było, to ,co się zdarzyło, to co już wcześniej czuła.
 
I chodząc tak po okręgu poczuła nagły przypływ smutku.
 
 Jakie to było smutne –być tu zamkniętym, szczelnie odgrodzonym od wszystkiego
co inne. Jakie to smutne mieć za swój dom jedynie to wydzielone w czasie
i przestrzeni miejsce, które miało tylko jeden zatrzymany w miejscu czas i tylko
jedną, pisaną okręgiem przestrzeń. I nic poza tym. Nie miała pewności, ale odniosła
wrażenie, że widzi jakąś postać mieszającą palcem jej smutek,  jakby gotowała zupę
i właśnie doprawiwszy ją nowym zielem, zamieszała ją łyżką. Postać była schowana
pod mrokiem.
 
 I im bardziej  Anejerith skupiała uwagę na tym smutku, im więcej kolistych dróg
pokonywała, tym bardziej czuła, że zaczyna towarzyszyć jej jeszcze inne uczucie.
To uczucie zaczepiało smutek, dokuczało mu, naśmiewało się z niego, nie mając tak
naprawdę, co czuła dziewczyna, nic przeciwko smutkowi, nie odrzucając go,
nie będąc prawdziwie złym agresorem. Jedynie trochę wyśmiewającym, złośliwym,
przekornym. Im więcej łez wylewał jej smutek, tym to drugie uczucie stawało się
złośliwsze. Im bardziej smutek był przygnębiający i słaby, towarzysząca mu siła tym
mocniej mu dokuczała, drażniła, naśmiewała się. Anejerith poczuła w pewnym
momencie, że jej smutek jest jak ciche i nietowarzyskie dziecko, stojące nieśmiało
w kącie, któremu drugie przebojowe, roześmiane i psotliwe dziecko stara się
dokuczyć.
Zobaczyła też jednak, że nie ma w psotliwym dziecku chęci skrzywdzenia cichego,
smutnego dziecka. Nie na prawdę. Psotliwe dziecko tak naprawdę starało się
wciągnąć słabeusza do zabawy, próbowało sprowokować go do sięgnięcia po instynkt
obronny, po atak, po to, by zyskać towarzysza zabaw. Tak swój smutek i nowe ,
nieznane uczucie widziała Anejerith.
 
Pomyślała też ,że wszystkie wiedźmy z bajek, którymi straszono dzieci i które miały
je pożerać, bić, więzić, jak na przykład Baba Jaga Jasia i Małgosię, chciały tak
naprawdę obudzić w nich silne, obronne uczucia, chciały je wiele nauczyć, matkować
im, ale nie tak jak bezkrytyczna, kochająca mimo wszystkiego matka, tylko jak…
 
 
( -Poczekaj, przepraszam cię bardzo, ale się wściekłam- powiedziała Baba Jaga do
moździerza , oddychając głęboko, dla uspokojenia nerwów – Jaki Jaś i jaka
Małgosia? Przecież ja tych smarkaczy nigdy nie spotkałam!!! Nie wiem skąd nagle
bajki, baśnie i legendy, ogólnie opowieści, na mój temat wśród ludzi tak zaczęły
wyglądać??? Chcecie mieć straszną wiedźmę Babę Jagę, a proszę bardzo! Wstrętem
napawają mnie wszystkie te dzieciaki chowające nocą głowy pod kołdrę, bo im
powiedziano, że moim przysmakiem jest zupa z ich paluchów. A niech się boją!
Po takich paluchach dostałabym zapewne niestrawności, a poza tym po kiego diabła
miałabym chcieć je zjeść!!! Co za tchórzliwe małe gady! I bardzo dobrze, a niech się
boją! Postraszę je tej nocy dla zabawy, zaglądając w ich okna. Narobią wrzasku,
aż miło będzie posłuchać.
 
 -Pozwól, pani, dokończyć Anejerith myśl w jej śnie, ponieważ mam wrażenie, że ona
ma inne zdanie na twój temat , takie, powiedziałbym, zbliżone najbardziej do
prawdy…
 
 -Dobrze. Niech śni dalej)
 
 
…matka mądra, która zdaje sobie sprawę nie tylko z zalet swych dzieci ale też z ich
wad. Tylko taka mądra miłość może kształtować szlachetność duszy dziecka. Często
idzie w parze z surowością, być może jednak jest to po prostu sprawiedliwość. Może
wiedźmy nie mają być matkami, tylko krytycznymi , wspierającymi ciotkami, które
powiedzą nam z pewnością jak się sprawy mają, nawet jeśli miałoby się to nam nie
spodobać.
 Dlatego Anejerith instynktownie postanowiła dać szansę drugiemu, dokuczającemu
smutkowi, uczuciu. Okazał się być nim gniew. Dziewczyna poczuła,że jest zła.
Autentycznie zła a smutek dla złości jest irytujący i słaby w rzeczy samej. Smutek
z pewnością nie starczał. Ponieważ chodziła i chodziła w kółko nie wiedząc nawet ile
czasu upłyneło, tak jakby spóźniła się i czas przestał na nią czekać. Pozostała poza
nim, skazana na wieczną tułaczkę po znajomym sobie okręgu ,na którym nie czekało
już nic nowego, a więc nic, co da jej szczęście, spełnienie, nic, co zainspiruje ją
mocno na tyle, by mogła wyczarować wiersze, muzykę czy słowa – wszystko, czym
chciała uczcić piekno i poezję świata. Była wściekła, prawdziwie wściekła na to,
że jest skazana na takie zawieszenie, izolację, na jedną, poznaną w szerz i w zdłuż
drogę. Więc nagle…zatrzymała się. Po prostu stanęła.
 
 – Nie zamierzam już przejść po tym okręgu ani razu! Ani razu! Ja już go znam!
Bardzo dobrze już go poznałam! Chcę się znaleźć gdzie indziej! Gdzie indziej!!!
 
 Ale nikt nie słyszał i nie posłuchał Anejerith, była tu bowiem sama.  I chociaż
krzyczała w pustą przestrzeń, by zabrano ją z tąd, by pozwolono jej zwiedzić inne
okręgi, inne miejsca, by pozwolono jej odejść z tąd- na darmo. Mijał czas i nie
zmieniało się nic. Ta sama pustka dookoła, nie powiązana z niczym, oderwany okrąg.
Dziewczyna odczuła to jako karę. Karę od nie wiadomo kogo, ale od kogoś,
kto postanowił dać jej nauczkę, dokuczyć jej. Ale za co? Co takiego zrobiła, by tak
okrutnie ją ukarać, odizolować, zamknąć w kręgu? Starała się zawsze żyć dla innych,
pomagać im, nie przysparzać nikomu trosk. Nie zrobiła niczego złego, nigdy. Była
przecież dobrym człowiekiem. Nie grzeszyła. Nie była nerwowa. Nie była egoistką.
Nie  prosiła o więcej niż miała. Tak, nigdy nie prosiła o więcej niż miała. Dlaczego?
Czy wystarczało jej to ,co miała? Nie! Mogłaby chcieć więcej. Chciała więcej.
A jednak nigdy nie prosiła, nie sięgała po więcej. Kogo mogłaby poprosić o więcej?
 
 Mijały kolejne  okręgi tułaczki a Anejerith zastanawiała się do kogo jeszcze mogłaby
się pomodlić, kogo jeszcze mogłaby poprosić o ratunek. I nagle zrozumiała,
że nikogo. Nikogo poza nią samą. Zrozumiała też ,że nikt inny poza nią samą nie
mógłby prosić o więcej. To ona powinna brać to coś więcej z samej siebie, to ona
powinna podejmować takie decyzje – że chce, że należy jej się, że pragnie. Powinna
była. Czyją więc winą było to ,że tu trafiła? Jej. Dlaczego? Kto nakreślił ten okrąg?
Oczywiście, że ona. Ten okrąg, zrozumiała, to było jej życie. Właśnie tak wygląda jej
życie, to poza snem, to realne, na jawie. Ono właśnie takie jest. Ograniczone
okręgiem, poznane już na wskroś, nie zaskakujące, nudne, powtarzające wciąż te
same lekcje, przerabiające je w nieskończoność. Niczego nowego. Niczego
ryzykownego, zmieniającego sytuację. Wciąż te same historie, takie same dni, takie
same relacje  miłosne, takie same zadania w pracy, obowiązki. I , nade wszystko,
wciąż ten sam schemat, sposób myślenia, to samo postrzeganie świata. I siebie
samej. Jakby wszystko stało w miejscu, jakby nie istniał żaden cykl-tak jak tutaj na
tej okrągłej ścieżce. wciąż, jak jedyny słuszny  rytuał, to samo.
 
No więc wpakowała się w okrąg. Kto jej może teraz pomóc wyrwać się z niego,
doświadczyć nowości, poznać nowe lekcje, nowe relacje? Jasne, ona sama.
Kierowana zdrowym odruchem serca wskoczyła w czarną pustkę, będącą środkiem
okręgu. Trudno. Wszystko tylko nie znowu to samo!
 
 
KULA  I  OŚ
 
Anejerith nie spadła na dół ani nie uniosła się do góry. Rozciągnęła się pomiędzy.
Nie czuła, żeby była tylko w jednym miejscu. Czuła że jest wszędzie. Na dole.
Na górze. I wszędzie pośrodku. Widziała miliardy miliardów, nieskończoną liczbę
okręgów takich samych jak ten, na którym przebywała a jednocześnie zupełnie
innych Każdy był taki sam jak pozostałe i zupełnie inny zarazem. Przez ich środek
biegła linia, którą Anejerith właściwie w tej chwili była – rozciągnięta po niej,
wewnątrz jej, dookoła niej, obok, nie wiedziała. Po prostu była tam razem z tą linią,
mogąc ogarniać wzrokiem wszystkie okręgi, które złączone ze sobą tworzyły kulę.
Ale bieguny kuli były tak daleko od siebie nawzajem,  że trudno było stwierdzić czy
w ogóle istnieją. Anejerith rozpadła się na nieskończoną ilość kawałków. Było ich tyle
ile okręgów. Nie dało się ich policzyć i jedno było jasne- nawet jeśli dałoby się
znaleźć ich koniec, okazałoby się, że to ,czym są ograniczone, to jedynie ich
przedłużenie, coś równie ogromnego jak one, co nawet jeśli się kończy gdzieś,
też ma swoje przedłużenie. Anejerith zobaczyła swój łańcuch DNA i zrozumiała,
że  i ona jest przedłużeniem ludzkości i że ludzkość zawsze będzie miała swój
rozwój. Zrozumiała że ziemia nieskończona jest dzięki temu co i ją otacza,
że wszechświat jest jej przedłużeniem i że poza nim na pewno istnieje coś dalej,
co z kolei przedłuża jego ogrom.
Zrozumiała, że wszystko jest nieograniczone i niepoliczalne, zawsze bardziej
skomplikowane, niż nam się wydaje , ale komplikacja ta zostanie pojęta jedynie
przez prostotę.
 
 Zrozumiała całą sobą ,że jedyne prawdziwe życie to takie, które rozwija się,
przechodzi z jednego okręgu na drugi. One były fazami, każdy okrąg był
poszczególną fazą. Ale jeśli okręgi nie tworzyły spirali, nie tworzył się cykl. A jeśli
człowiek nie przechodził cyklów, nie kończył czegoś, by rozpocząc nowe dzieło i tak
aż do końca – wówczas nie żył prawdziwie, dreptał po jednym okręgu, żył choć był
umarły. Nie potrafił kochać, tworzyć, zrozumieć samego siebie i świata, był
bezbronny w swojej głupocie. Wszystko we wszechświecie dążyło do rozwoju,
rozwijało się, kończyło dzieło tylko po to, by rozpocząć następne. Tak postępowało
wszystko w Naturze, doskonaląc się , rozwijając się, budując coś trwałego. Okręg
nigdy nie interesował życia. Ono było zainteresowane ruchem po spirali. Spirala to
były okręgi przedłużone przez następne okręgi- płynnie, doskonale. Spirala była
owinięta wokół osi, którą stała się Anejerith. Czuła, że jest jak wąż , który owinął się
dookoła drzewa.
 
 Drzewo miało swój Świat Korzeni i Świat Korony. Oba były piękne i mądre
i potrzebne do życia a Anejerith nie wiedziała, w którym z tych dwóch światów się
znajduje, który jest jej domem. I zrozumiała, że mieszka w obydwu światach naraz.
Ponieważ kiedy ścięto by koronę drzewa, korzenie spróchniałyby. A kiedy
uszkodzono by korzenie, korona uschłaby i znikła.
 
 -No! – usłyszała głos jakby ktoś przeczekując intro, zdecydował się, że już dobiegło
końca i że może się w końcu odezwać na temat – Tak to oto wszystko wygląda tu.
Piękny obrazek, nieprawdaż? Mamy tu okręgi, które stapiają się w spiralę a ta
biegnie dookoła osi, która wyznacza kierunek.- brzmiało to jak wykład z użyciem
planszy obrazkowej jako środka dydaktycznego. – A ty, droga Anejerith, odrzucając
ten model, zdecydowałaś się żyć na jednym okręgu. Pisałaś wiersze…- głos
posmutniał – dlatego tak bardzo chciałem, żebyś była szczęśliwa i żebyś się
rozwijała.
Ale kiedy zaczęłaś dreptać po własnych śladach, ograniczać się okręgiem, na nic zdał
się mój ogień. Nie miałem czym go rozpalić. Po prostu nie miałem czym.
 
 – Wszystko się pokończyło…
 
 -Tak. To tak jakbyś była zamknięta w jednym tylko pokoju. Zaczyna brakować
jedzenia, wody, wszystkie książki przeczytane po wielokroć nie są już interesujące.
Robi sie ciasno, zimno i człowiek umiera ,bo nie ma niczego, co mógłby dorzucić do
ognia życia.
 
 -Tak. Rozumiem teraz. Zbyt długo chodziłam po jednym tylko okręgu. Kiedy będzie
ich więcej, kiedy nauczę się wspinać po nich, chodzić po spirali…
 
 -Wówczas ja dorzucę do ognia. Obiecuję. – Anejerith słyszała tylko głos, ale pewna
była,że jego właściciel uśmiechnął się mówiąc te słowa. Taki uśmiechnięty głos.
 
 
JA
 
Anejerith weszła do świątyni, jednej z wielu często występujących, na wielu
odcinkach spirali, świątyń. Na jej ołtarzu ujrzała siebie samą, siedzącą spokojnie,
pogrążoną w medytacji, w pozycji kwiata lotosu, z dłońmi spokojnie opartymi na
kolanach, skierowanymi ku górze; siebie samą skupioną na szeptach jeszcze
głębszego, mądrzejszego ja. Miejsce to było niezwykłe, chłodne, o ścianach z brył
lodowych z zimną, lodową posadzką, mozaiką. Anejerith wykrzyczała do swojego
wyższego „ja”:
 
 – Jak ja wiele czuję! Jak ja wiele pragnę! Ja chcę! Tak bardzo bałam się wyciągnąć
po cokolwiek rękę. Bałam się, że nie będzie mi się to należało, że będę zbyt pyszna
mówiąc, że chcę i muszę coś mieć. Kochałam tylu mężczyzn w moim życiu
 i z żadnym nie byłam szczęśliwa. A szczęście…wiedziałam ,że ono jest. Ale wcale
nie jestem przekonana, że ono czeka, że czeka z wyciągniętymi ramionami.
Wiedziałam, że pomiędzy mną a nim leżą wyzwania a ja nie czułam, nie czuję się na
tyle silna by je pokonać, by poradzić sobie, iść na ślepo do walki, licząc na
przychylność losu.  Czy ja mam prawo pragnąć czegokolwiek? Czy ktokolwiek ma do
tego prawo?
 
 -A dlaczego nie? – spytało zaskoczone „ja”
 
 – Każdy zajęty jest pogonią za własnym szczęściem, za własnym wyobrażeniem
tego świata, swojego życia. Każdy pragnie szczęścia jedynie dla siebie. Nie myśli
o innych i o Ziemi. Ja nie chciałam być taka. Ja chciałam …tak, …chciałam
zrezygnować z siebie , zrezygnować z moich marzeń, z moich pragnień, z mojej wizji
szczęścia.
 
-Czy to uczyni świat lepszym?- dziewczyna nie była pewna, czy to nie drwina zagrała
w głosie „ja”
 
 – Nie , ale nie uczyni mnie gorszą. Nie potrafię walczyć o…o siebie.
 
 -Czy twoje szczęście i twoje pragnienia nie liczą się w ogóle? Czy zawsze to inni
mają być szczęśliwi, ale nie ty?
 
 -Zawsze poświęcałam się dla innych. Nigdy nie upominałam się o swoje prawa,
o szacunek mi należny. Zawsze myślałam, że kiedy będę taka, znajdą się ludzie, którzy to docenią. Ale znaleźli się tylko tacy, którzy postanowili wykorzystać moją
bezsilność i poświęcenie na swój użytek. Ludzie chcą być podziwiani. Chcą czuć,
że są wyjątkowi, indywidualni i piękni w swojej indywidualności. Zawsze byłam kimś
takim, kto daje im to poczucie.
 
 – Ale nikt nigdy nie zajął się tobą. Muszę to powiedzieć, ponieważ chyba zdajesz
sobie sprawę z tego, że skoro nikt nie zajął się tobą to nikt nie zajął się także mną.
Różnica między nami może być taka, że ty nie przejęłaś się tym teoretycznie, mnie
zaś to złości i wkurza cały czas i bez przerwy – powiedziało podirytowane „ja”
 
 -Tak.
 
 Cisza była wypełniona po brzegi dezaprobatą wyższego „ja” Wstało ono nawet
i zaczęło pełne gracji i wdzięku przechadzać się po lodowej posadzce. W końcu, wraz
z westchnieniem powiedziało:
 
 -Myślałam, że już doszłaś do wniosku, kto jest tu teraz za wszystko odpowiedzialny,
kto może cokolwiek zmienić i pomóc ci- stwierdzenie miało nutkę pytania.
 
 -Tak , zrozumiałam. Tym kimś jestem ja, my , wszystkie my, wszystkie ja –
Anejerith pędziła po spirali przez lodowy pałac zdrowego egoizmu, z lekka użalając
się nad sobą ale w końcu dochodząc do wniosku, że jej „ja” ma jakieś prawa na tym
świecie.
 
-Super – powiedziało „ja” a Anejerith przemieściła się dalej na spirali, pozostawiając
świątynię za sobą. Było ich więcej na kolejnych poziomach spirali i „ja” nie
opuszczało jej, mogła skontaktować się z nim , kiedy tylko chciała.
 
 Im bardziej dziewczyna uświadamiała sobie jakie są jej pragnienia, tym bardziej
przerażona była, ponieważ to wszystko, czego pragnęła przerastało ją. Nie miała na
tyle siły by wprowadzić swoje chęci w życie, by urealnić je, by nadać im formę w
postaci spełnienia. Miała swoje pragnienia  ale nie wiedziała zupełnie, jak mogłaby je
zrealizować. Część z nich wydała jej się zbyt egoistyczna by je chcieć zrealizować,
ale okrąg  z zimnym pałacem pośrodku, który minęła biegnąc po spirali, zabił w niej
te obawy, ucząc ,że „ja” to też świątynia, która stoi bardzo blisko obok świątyni „inni”
i świątyni „świat”. Nie postawienie świeczki także w tej świątyni skazywało na
odrzucenie pełni a jej brak był kłamstwem.  A jedno trzeba przyznać Anejerith- nie
potrafiła kłamać sobie i innym, chyba, że pod wpływem niepoczytalności. Kiedy
jednak choroba zostawała wyleczona , nie było już mechanizmów obronnych,
nie było ucieczki, przygaszonych świateł. Świeciły się z całej siły, milionem luksów,
najjaśniej jak mogły a Anejerith nie była głupcem, który ośmieliby się powiedzieć ,
że jest ciemno.
 
 Więc, dobrze-są pragnienia i nie są złe, skoro są nasze. Należy ich słuchać, wcielać
je w czyn, należy dbać o nie i o samych siebie, bo inaczej można zatrzymać się
i tracić czas na pokonywanie wciąż tego samego kółka. Ale jak urzeczywistnić
marzenia, pragnienia, chęci, plany? Jak to zrobić? Cały świat jest czasami pomiędzy
nami a naszymi pragnieniami, gęsta  puszcza pełna wrogów, pułapek , zasadzek,
nie możliwych przejść. A Anejerith była taka krucha i bezsilna przecież. Zbyt
delikatna ,by móc walczyć, zbyt wrażliwa by zabijać, zbyt nieśmiała by prosić i zbyt
słaba by zrobić coś samemu. Róża bez kolców. I co z tego, że róża postanowi ,czego
pragnie i co z tego, że uzna iż ma prawo tego pragnąć? Kto obroni ją przed atakiem,
przed napaścią, jaką może być niespełnienie marzeń, pragnień?
 
 
WOJOWNIK
 
I, czemu nie, olśniło ją. Widziałam przecież oś, pomyślała, widziałam dwa Królestwa.
Skoro więc je widziałam to…
 
 Zobaczyła siebie – obraz z niedawnej przeszłości, w szkole –  siedzącą spokojnie jak
mysz pod miotłą, podczas gdy ktoś inny krzyczał na nią, poniewierał nią, wyżywał się
na niej i to zupełnie niesprawiedliwie, bez racji, niesłusznie. Co ona wówczas zrobiła?
Czy powiedziała „dosyć’, „przestań” ? Czy powiedziała, że to niesprawiedliwe i że nie
życzy sobie takiego traktowania? Czy miała siłę i odwagę wyciągnąć taką samą broń
jaką posługiwał się jej napastnik? Czy miała  w sobie na tyle wojowniczego ducha by
pokazać mu,że jego broń to w zasadzie bumerang, nie dosięgający jej , który
powróci do napastnika? Czy powiedziała cokolwiek lub cokolwiek zrobiła? Skądże.
Wróciła zapłakana do domu i napisała smutny, pełen żalu i skarg na okrutnych ludzi 
wiersz.
 
 Ale przecież gdzieś w niej samej musiało być coś, ktoś, kto był zupełnie inny. Taka
była zasada drzewa. Jeśli Anejerith była bezradna i słaba, musiała też potrafić być
silna i waleczna. Jeśli była niezdecydowana i myślała, kiedy należało działać, musiała
gdzieś tam w sobie samej być zdecydowana, może nawet bezwzględna, potrafiąca
odpowiedzieć adekwatną siłą, obroną na atak, ripostą, kontratakiem. Była pewna,
że jeśli serce człowieka przyjmuje jakąś cechę, ideę, jest automatycznie zdolne by
pomieścić przeciwieństwo tej cechy i ideę przeciwną. Musi się tak dziać, ponieważ
każda cecha, kiedy staje się przejaskrawiona, zbyt wyeksponowana, może stać się
trucizną dla wolnej duszy. A wówczas potrzebna jest odtrutka. Cecha przeciwna.
Tak, jak jej przytakujący kręceniu się w kółko smutek musiał zostać wyśmiany
i odepchnięty przez gniew.
 
 Anejerith postanowiła odnaleźć tę część samej siebie, która była antidotum na
bezradność  i słabość.
 
 Zjawił się bardzo szybko, jakby tylko na to czekał. Trzeba powiedzieć, że był to
najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego Anejerith kiedykolwiek widziała. Stał
w niedbałej pozie, w ręku trzymał miecz, który  oparł na ramieniu, jakby to był lekki
kijek włóczykija z prowiantem w chusteczce.. Drugą ręką ujął się pod bok
i uśmiechnął się szerokim uśmiechem, błyskając białymi jak śnieg zębami
i odrzucając do tyłu głowę, by zasłaniające oczy ,niesforne włosy znalazły się na
plecach. Mierzył ją wzrokiem od stóp do głów, uśmiechając się tajemniczo
i bezczelnie ale w czarujący sposób.
 
 -Cze, ślicznotko! Widzę ,że w końcu zdecydowałaś się ze mną rozmawiać –
powiedział niby obojętnie, zaprawiając jednak słowo „w końcu” niejaką drwiną.
 
 Jestem słaba, pomyślała dziewczyna, ale on na pewno jest silny. Ale czy to na
pewno o niego chodzi? Czy to możliwe, by ona była takim…wielkim, zdającym się nie
dbać o nic, zabijaką?
 
 -Czy ty aby na pewno jesteś tym, kogo w sobie szukam?- spytała niepewnie.
 
 -No wiesz? Powinienem się teraz obrazić i gdybym był dziewczyną na pewno bym
strzelił focha słysząc słowa wątpliwości co do tego, co potrafię i kim jestem. – odparł
ale nie było ani słychać ani widać po nim ,by jej słowa dotknęły go choć troszkę.
 
 – Po prostu…Nie wiem czy mężczyzna jest tym , co mogłoby mi pomóc, czy to jest
to ,o co mi chodziło.
 
 Wojownik skrzywił się zabawnie mamrocząc coś do siebie z udawanym
rozdrażnieniem –„To” – zacytował – Wiesz, nie bądź już taką skrajną feministką.
„To”! Ha! To nieokrzesane coś z mieczem zamiast bezużytecznego wiersza jest tym
czego ci potrzeba, zapewniam cię.
 
Dał jej protekcjonalnego prztyczka w nos i roześmiał się, kiedy  starała się
spiorunować go spojrzeniem.
 
 -Ja po prostu nie jestem pewna jak ty możesz być mną.
 
 – No…- wbił nóż w ziemię – Anejerith, nie żartuj. Widziałaś drzewo. Nie mów mi,
że w głowie ci się nie mieści, że kobieta ma zawsze w swojej duszy silnego
mężczyznę a mężczyzna wrażliwą kobietę. Szukałaś kogoś zupełnie innego niż ty
sama i dziwisz się, że jestem facetem? Oj, Anejerith, to ty miałaś być tą mądrą
i myślącą istotą z nas dwojga. Nie rozczaruj mnie, bardzo cię proszę.
 
 To miało sens, a jakże. Anejerith przestała się dziwić czemukolwiek. Wszystko
mogło być możliwe i prawdziwe w świecie, który miał nieskończenie wiele dróg,
bo one były w stanie pomieścić wszystko.
 
 Mężczyzna pomachał trochę mieczem , jakby dla rozgrzewki, po czym wyciągnął
go rękojeścią w jej stronę – Spróbuj – zachęcił.
 
 Chwyciła za rękojeść ale miecz okazał się być tak ciężki, że nie była w stanie unieść
go wyżej niż  dziesięć centymetrów ponad ziemię.
 
 – Połamałabyś sobie rączki, dziewczynko – powiedział nie złośliwie a jedynie
z rozbawieniem– I po to właśnie jestem ja. Bo mam silniejsze ręce. Bo mam miecz.
I ponieważ potrafię się nim posługiwać, podczas gdy ty piszesz  te swoje ckliwe
wiersze.
 
 – Przeszkadza ci to? – spytała z gniewem – O co ci chodzi, dlaczego się mnie
czepiasz? Co ci zrobiłam, że musisz być taki nieprzyjemny?
 
 -Nie przesadzaj. Słowo daję, zaraz mi się tu rozkleisz, dziewczyno. Sama powiedz,
czy twoje wiersze posuwają cokolwiek do przodu?
 
 -One nie mają takiego zadania. To ty masz za zadanie usunąć mi z drogi wszystko
,co nie pozwala mi w spokoju ich pisać. To ty masz dbać o to, żeby sprawy posuwały
się naprzód i to ty masz torować mi drogę przez gęstą puszczę podłości
i niesprawiedliwości ludzkiej, która mogłaby mi zagrażać. I nic ci do moich wierszy,
nawet nie dałabym ci ich do przeczytania i tak byś ich nie zrozumiał! Jesteś
wojownikiem a nie poetą! Ty masz działać swoim mieczem tak, żeby mnie
ochraniać, żebym przestała być bezwolna i słaba, żebym wiedziała jak nie pozwolić
na to, by mnie obrażano i poniżano. I tyle!!!
 
 Wojownik oparł się o swój miecz, tak by jego twarz znalazła się na poziomie jej
twarzy,  spoważniał, potem jednak uśmiechnął się, zaraz jednak spoważniał na nowo
i z miną bez uśmiechu , ale z uśmiechem schowanym w oczach powiedział:
 
 -Co tylko rozkażesz , pani. Ktokolwiek ci podpadnie, zrani cię, zaatakuje, ten będzie
miał do czynienia z moim mieczem, obiecuję ci. –powiedział  tonem pozbawionym
jednak sztucznego patosu a jedynie życzliwym i przyjacielskim, który zabrzmiał
bardziej jak zaloty niż jak ślubowanie.
 
 – Tak…hm…tak, dzięki. – mruknęła Anejerith, zawstydzona, czerwieniąc się po
czubek głowy.
 
 -Nie ma sprawy. Tylko nie zapomnij już gdzie jestem – wojownik wyprostował się –
jak przyjdzie co do czego, jak będzie trzeba walczyć, albo wkręcić żarówkę,
albo co…-mrugnął do niej okiem.
 
 Odwrócił się do odejścia, zrobił kilka kroków, zarzucając miecz na ramię, zawahał
się jednak i zawrócił z lekkim uśmiechem na twarzy – Wiesz – zagadnął jeszcze –
właściwie to możesz mnie nawet nie lubić, ale nie zapominaj, że jestem ci potrzebny.
Mam swoją robotę do wykonania w naszym, twoim życiu i za każdym razem kiedy
nie zapomnisz mnie wezwać, dobrze wywiążę się z każdego zadania.
 
 -Nie wątpię w to – powiedziała, myśląc jednocześnie, że wcale  nie jest tak,
że go nie lubi. Walki, przemoc, przewaga-wszystko to było bardzo dalekie od jej
poetycznej osobowości, wrażliwej i pokornej, cichej. Jako romantyk pokojowo
usposobiony do życia skazała siebie dotąd na brak silnego, zdecydowanego
charakteru, brak odwagi, siły przebicia. I to wszystko wiele razy już sprawiło, że były
chwile i sytuacje, kiedy cierpiała, nie potrafiąc się bronić. Wojownik w niej mógł to
wszystko zmienić. Był sojusznikiem. Był kimś , kto ma pomóc, wyręczyć ją. Był…nią.
Ona była kobietą i musiała ( według zasady jaką zrozumiała będąc osią w środku
spirali i spiralą dookoła osi) mieć odtrutkę na swoją kobiecość. Bo i kobiecość
pozbawiona swego antidotum była trująca.
 
 Anejerith-róża zyskała w swoim wojowniku kolce. Nie była już bezbronna. Trzeba
było się zastanowić, zanim zdecydowało się ją zranić, zastanowić, czy to aby jej
kolce-zabezpieczenie, siła, ochrona, nie zranią mocniej. Wojownik miał silniejsze
ręce mogące utrzymać miecz. Miał miecz. I potrafił się nim posługiwać. A ona może
pisać wiersze. Tak powiedział.
 
 -Tak powiedziałam – rzekła do siebie Anejerith.
 
 
PO PRZEBUDZENIU
 
Życie Anejerith oczywiście musiało ulec zmianie, pojęła to wyraźnie , kiedy tylko się
obudziła. Okazało się, że minęło niewiele czasu, był jeszcze środek nocy, księżyc
wisiał nieco jedynie wyżej nad miastem przyglądając się snom śpiących ludzi.
Dziewczyna podniosła się i podeszła do okna. Otworzyła je na całą szerokość,
oddychając rześkim , nocnym powietrzem, jakby była spragniona go tak jak
spragnionym można być wody.
 
Była pewna, że to, co jej się śniło…wcale się nie śniło. To była prawda.
Najprawdziwsza opowieść o niej, o tym jaka była i z czym sobie nie radziła. Musiała
tworzyć by być szczęśliwą. Ale by tworzyć potrzebowała inspiracji, wyjścia z
zaklętego koła wiecznych , bezpiecznych i znajomych powtórzeń. Musiała wyrwać się
na inne poziomy spirali, musiała w ogóle stworzyć spiralę ze swego jednego
wytartego śladami stóp okręgu. Czas musiał otrzymać należną mu cześć. Nie mógł
być dłużej marnowany, nie wykorzystywany w słusznych celach. Coś musiało zacząć
się dziać.
Wszystkie zapomniane dawno pragnienia, zamknięte w pokoju z napisem „nie
chciane” na drzwiach, podniosły do góry głowy, wydało im się bowiem, że słyszą
odgłosy nadchodzących kroków. Może to nadchodzi strażnik? Może chce wrzucić do
więzienia kolejne pragnienie, kolejne marzenie, plan trudny do zrealizowania? Czego
by bowiem mógł szukać strażnik? Czekało je zaskoczenie, klucz przekręcił się
bowiem w zamku, drzwi otworzyły się i żadne nowe pragnienie nie wpadło do środka.
Drzwi były otwarte na oścież a odgłos kroków oddalał się, strażnik odszedł więc,
pozostawiając wolną drogę do ucieczki. Pomału, nieśmiało, nie będąc pewne czy to
nie żart, czy to nie pomyłka, marzenia Anejerith zaczęły wychodzić na zewnątrz.
Rozglądały się dookoła szczęśliwe, nie wierząc w to ,że są nareszcie wolne.
I oceniały-jaką mają szansę na to, by dojrzeć, dorosnąć, by z marzeń stać się
rzeczywistością, realnymi faktami.
 
 Wychodząc po latach z zamknięcia, pragnienia oceniały jakie zniszczenia wywołał
czas u ich twórczyni. Co nieco się pozmieniało. Szanse na urzeczywistnienie się nie
były duże. Anejerith była słaba. Anejerith pozostała bez ognia. Nie potrafiła już nawet
tworzyć, nawet to przestało jej już wychodzić. Nie było czym palić, nie było czego
spalić, niczego , co mogłoby stać się opałem. Więc twórczy ogień zgasł. Marzenia
dostrzegły bowiem, że ich pani zatrzymała się w miejscu, uwięziona przez poznane ,
bezpieczne schematy. Wstrzymany został ruch rozwoju. Na dodatek Anejerith nie
miała siły, woli walki, motywacji.
 
 W tej jednak chwili, kiedy marzenia dokonywały tego smutnego rozeznania w
sytuacji, inne także drzwi zaczęły otwierać się w Anejerith, a za każdymi stał jakiś
sojusznik w walce o przywrócenie porządku w życiu dziewczyny.
 
Coś się ruszyło, to po pierwsze. Okrąg ukazał dzięki ruchowi inny, który znajdował
się obok-nowy, nie poznany. Schemat myślowy w głowie Anejerith został bowiem
zmieniony. Ta przerobiona już i zrozumiana faza definitywnie dobiegła końca,
ustępując miejsca kolejnej, co utworzyło cykl, tak by faz było nieskończenie wiele,
by były rozwojem.
 
 Następnie na łodydze róży pojawiły się kolce. Kolce były czarującym , potężnym
olbrzymem, który miał jedno strapienie-nie dopuścić do tego by ktoś skrzywdził różę,
bronić jej i nie chować miecza w niespokojnych czasach. Marzenia widząc go poczuły
się bezpieczne. Wiedziały, że mając na uwadze spokój Anejerith, jest on ich
sojusznikiem i ich obrońcą, tym, który usunie z drogi wszystko ,co stanie pomiędzy
marzeniami a ich urealnieniem, spełnieniem.
 
 Wszystkie te fazy kończyły się ustępując miejsca nowym w psychice Anejerith,
kiedy stała przy otwartym oknie, wdychając gorączkowo powietrze i patrząc na pełny
księżyc. Jakiś ruch na niebie przyciągnął jej uwagę i dziewczyna pomyślała, że nadal
chyba śni, bo niezidentyfikowany latający obiekt jaki na chwilę przesłonił światło
księżyca ,wyglądał jak wielki garnek ,z którego wystawało coś jakby włosy, gęste,
długie i rozwiane przez wiatr. Obiekt zniknął z jej oczu schowany w gałęziach drzew
i na ulicy zapanował bezruch i cisza. Chwilę potem została jednak przerwana.
Anejerith zdało się ,że słyszy wrzask dziecka sąsiadów z drugiej ulicy i zastanowiła
się ,co też tak przestraszyło to spokojne na ogół dziecko.
 
 
POEZJA
 
Minęło tyle czasu ile on sam we własnej osobie uznał za konieczne i Anejerith weszła
na ścieżkę spirali. Uczyła się żyć, uczyła się na błędach, uczyła się od innych i od
siebie samej-swoich pragnień, swojego wyższego „ja”, od wszystkich sojuszników,
którzy ujawnili się w jej psychice.
 
 Nikt już nie odważał się obrazić jej. Nikt nie ważył się już krzyczeć na nią, nikt nie
ważył się odreagowywać jej kosztem. Bo z takimi ludźmi Anejerith walczyła, nie
pozwalając by bezkarnie ją prowokowano i obrażano. Była silna i ludzie wyczuwając
tę jej siłę dawali jej spokój wszędzie tam, gdzie wcześniej raniliby ją.
 Mężczyźni przestali traktować ją jako źródło bez dna, z którego można czerpać
w nieskończoność ,nie dając nic w zamian. Źródło to miało zatrutą wodę dla tych,
którzy nie mieli zamiaru podarować nic w zamian za to, co mogliby otrzymać.
 
Wszyscy ci, dla których delikatna , pozbawiona kolców róża była dotąd łatwym
łupem, zmieniali zdanie, skaleczywszy się o mocne i ostre kolce, którymi się pokryła,
by chronić swą delikatność i wrażliwość.
 
 Anejerith pytała samą siebie, czego pragnie, i realizowała swoje marzenia, bez
względu na to ,czy pragnienia jej były akceptowane przez innych ludzi czy nie. Nie
potrafiła nikogo ranić, nie pozwalała też na to by raniono ją. Jedyne ,z czym nie
mogła sobie poradzić to dylematy moralne, które pojawiały się zawsze tam, kiedy jej
marzenia, zrealizowanie ich, mogłyby skrzywdzić, zranić inną osobę. Wówczas nie
wiedziała, co czynić, co myśleć i jak sobie z tym poradzić. W takich chwilach, kiedy
dylematy wypełniały jej serce, odnajdywała ukojenie w swojej twórczości.
 
 Nie od razu po pamiętnym śnie zaczęła pisać. Musiał minąć jakiś czas, by to, co się
w nim działo, mogło zainspirować ją, stać się opałem dla twórczego ognia.
Na początku bowiem nie miała nic do powiedzenia światu, nie mając pewności,
nie wykształciwszy jeszcze w sobie siły przebicia.
 
Potem zaczęła przypominać sobie sen, to, co w nim widziała. Przypomniała sobie
spiralę, oś, drzewo i siebie rozciągniętą plastycznie tak, iż była tym wszystkim i
usłyszała głos, znany Uśmiechnięty Głos, który pyta:
 
 -Inspirujące, prawda?
 
 -Bardzo – przyznała – czym jest bowiem mój świat realny?
 
 -On jest pniem. Idź i żyj na nim, pamiętając o innych światach.
 
 I Anejerith żyła. Kochała i cierpiała niestety. Dużo się śmiała. Uczyła się. Tworzyła.
Biegała i włóczyła się po lasach. Rozmawiała ze swoimi wewnętrznymi odłamkami
samej siebie, pamiętając ,że rozpadła się na części, na nieskończenie wiele części.
 
 Któregoś dnia, kiedy napisała wiersz, jeden z tych wyjątkowych wierszy, które są
pisane krwią na duszy, które stają się magicznym zaklęciem płynącym wiatrem
przez świat i opadającym na wszystko kojąco, pouczająco i wzruszająco,
Uśmiechnięty Głos powiedział:
 
 – Jak widzisz dałem ci ogień, który posiadam i powietrze by płonął, kiedy ty…
 -…dałam coś co można by spalić, inspirację, doświadczenie, prawdziwe
uczucie. Życie.
 
 -Tak. Ja mam zawsze ogień , kiedy ktoś ma opał. Jeśli ktoś zgromadzi opał, ja
zatroszczę się o ogień. I ten, który ogrzewa i ten, w którym spala się inspiracja,
wyczarowując obrazy magiczne i pełne mocy. A ja jestem zawsze tam, gdzie jest
poezja. Zawsze. – i głos uśmiechnął się jakby jeszcze szerzej, mówiąc te słowa.
 
 Leżąc w łóżku i trzymając  na kolanach jeszcze ciepły wiersz, Anejerith usłyszała
znajomy już szczęk miecza i czarujący, męski głos tuż nad swoim uchem
 
-Piękny wiersz, Anejerith – powiedział wojownik.
 
 -Miałam nadzieję, że ci się spodoba, przecież znasz się dobrze na poezji, olbrzymie
– przytuliła się do niego, czując siłę i bezpieczeństwo dzięki któremu człowiek nie boi
się ryzyka.
 
 
 
JEDEN WYBÓR
 
-Anejerith uratowana a dzieciak będzie miał noc z głowy, może zresztą i niejedną –
zagadnąl wesoło moździerz, kiedy wracali z Babą Jagą do domku na kurzej łapce,
otoczonego świecącymi się od środka czaszkami.
 
 – Acha – mruknęła Jaga, nie będąc w nastroju do nocnych pogawędek.
 
Moździerz był jednak ciekawski – Jak to się dzieje, że jedni mają wielkie szczęście
cię spotkać, pani , inni natomiast mają pecha, jeśli o takie spotkanie chodzi?
 
 -Nie bądź głupcem i nie zadawaj głupich pytań , na dodatek po nieprzespanej przez
nas obydwoje nocy. Nic nie jest ani szczęściem ani pechem bo i tak wszystko jest
albo ludzkim wyborem albo przeznaczeniem. Przy czym wybory ludzkie nie zdolne są 
zmienić przeznaczenia, przeznaczenie zaś może zmienić się pod wpływem ludzkich
wyborów.
 
 -Eeeee…przyznam ,że nie rozumiem – delikatnie powiedział moździerz, nie chcąc
myśleć, że jego pani chyba mówi nieco bez sensu.
 
 -Anejerith zobaczyła moją twarz w oknie kiedy była mała. Wcale nie krzyczała i nie
płakała. Wiesz co zrobiła? Narysowała mnie. To , ten wybór, właściwy wybór, zmienił
jej przeznaczenie. Ale jednocześnie było ono zapisane wcześniej. Powiesz, że to
trudne do zrozumienia…Nie powiem, że nie…
 
THURISAZ    ANSUZ     RAIDHO
ISA                  JERA        EIHWAZ
 
 
© by Bianka 2004 grudzień